piątek, 30 sierpnia 2013

Smrodek na weekend czyli czas na samoopalacz

Źródło
Jakoś nigdy nie mogłam polubić się z samoopalaczami. Bardzo chciałabym chociaż od czasu do czasu nie świecić bielą po oczach, ale z opalaniem mi nie po drodze.
Dlatego właśnie rok w rok kupuję jakiś samoopalacz i jak co roku wyrzucam prawie pełne opakowanie, bo nie chce się tego używać.
 
W tym roku trafiło na Lirene balsam brązująco-ujędrniający Caffe Latte. Zainwestowałam w wersję dla jasnej karnacji nie chcąc ryzykować widocznych plam na ciele.
 
Ponieważ nie będę ukrywać, że jestem uprzedzona do tego typu produktów zacznę od plusów:
 
Balsam bez większych problemów daje się rozprowadzić i co więcej - nie robi placków na ciele. Przyznaję, że smaruję się bez większego ogarnięcia, a nigdy nie skończyłam z plamami czy zaciekami na skórze.
 
Bardzo, ale to baaardzo delikatnie barwi, więc będzie dobry dla osób które dopiero zaczynają przygody z tego typu produktami.
 
Nie wysusza skóry, szybko się wchłania i jest wydajny, a do tego nie robi krzywdy po nałożeniu na twarz.
 
Ok i nadchodzi czas na wytłumaczenie czemu i ten samoopalacz trafi do śmieci. Przede wszystkim smrodek z tego jakich mało. Nie wiem skąd porównanie do kawy... dobrze że moja tak nie jedzie. Przysięgam nie wiem dziewczyny jak wy wytrzymujecie z tym zapachem. Po wysmarowaniu nigdy nie mogę się wyspać, bo czuję ten zapach przez sen. Co więcej, nawet po porannym prysznicu zaczynam czuć zapach tego balsamu na ciele. Jak do tego dodać konieczność regularnego stosowania dla osiągnięcia i utrzymania efektu... nie ma szans!
 
Mistrzostwem świata jest tu zalecenie producenta, aby produkt stosować nawet dwa razy dziennie jeśli ma się taką możliwość. Proponuję test dla odważnej: po przeżytej w smrodzie nocy posmarować się jeszcze raz i pójść tak do pracy. POWODZENIA!
 
Niestety, tak jak w przypadku samoopalaczy ten balsam zasmradza człowieka jak i pościel i ubranie. Dla mnie jak co roku jest to nie do wytrzymania.
 
Może polecicie coś ciekawego w tej kategorii?