środa, 27 czerwca 2012

Wyprzedaże

Czas się przełamać. Szczerze mówiąc nie lubię chodzić na zakupy. Jestem zbyt nerwowa na takie rzeczy. Ale jak można się nie denerwować kiedy przez cały sezon w Mango widzę piękne sukienki, a w momencie wyprzedaży wchodzę i nic ciekawego nie widzę?! Albo inna sytuacja... jak tu kupować obuwie kiedy ma się szczupłą stopę, a rozmiar buta na płaskim obcasie 41?! I to podczas okresu kiedy modne są paski. Przecież ja się topię w butach z paskami w tym rozmiarze... Mało Wam? A jak dodam, że szpilki kupuję nie w rozmiarze 41... nawet nie 40... szpileczki kupuję w rozmiarze 38. Już wiem o co chodzi. Moja stopa się po prostu składa :P

Ale dobra koniec narzekania! Stwierdzając, że jak zwykle jeśli nie pójdę chociaż raz na zakupy to będę żałować, zmusiłam się do małego poszukiwania. Udało mi się wygrzebać 2 rzeczy z New Looka. Szału nie ma. Myślę jednak, że tak źle nie wyszło :)



Jak widać to zwykła granatowa kiecka. Myślę, że mimo wszystko da się z nią pokombinować i stworzyć parę stylizacji. No i jeszcze jedno. Jak tu nie kupić kiecki za taką cenę?!

Oryginalnie sukienka miała dołączony pasek z kokardką jednak był on tak paszkwilny, że od razu się go pozbyłam (swoją drogą zauważyłyście, że ostatnio często dodają do tunik i sukienek paski, ale są one naprawdę kiepskiej jakości?). No i powstał problem. Trzeba jakoś zakryć szlufki... Nie, żebym nie miała pasków w domu. Ale stwierdziłam, że warto zainwestować w kolejny. Zwłaszcza, że był przeceniony w tym samym sklepie na 15 zł.


A jak to wygląda u Was? Zamieniacie się w drapieżniki na czas polowań?

niedziela, 24 czerwca 2012

Niedzielna rozrywka

Powoli zaczynam wyglądać jak człowiek. Kto wie, może już jutro nie będzie widać co się ostatnio ze mną działo i przestanę być dla otoczenia jednookim bandytą :)

Z kwestiami kosmetycznymi ciężko u mnie w tym tygodniu. Ale ale! 
Spuchnięte oko dało czadu. Musiałam z nim powalczyć. Co pomogło? Przede wszystkim okłady ze świetlika. Podrażnienie rogówki spowodowało, że nie chciałam dopuścić do żadnej styczności nawet okolic oka z chemią. Wiązało się to też z odstawieniem wszelkich kremów. Bałam się, że czegokolwiek się dotknę mogę wszystko podrażnić. Dlatego właśnie środkiem na wszystko początkowo stała się czarna herbata. Ale tak naprawdę wybawieniem okazały się właśnie okłady ze świetlika. Nasączone gaziki służyły mi zarówno do zwalczania opuchlizny jak i oczyszczania powiek ze śpiochów, czy klejących się pozostałości po antybiotyku. Nic absolutnie nie szczypało, jedynie koiło. 

Dobra mamy już czarną herbatę i świetlik. co jeszcze? Okazało się, że kiedy moja mama zawitała w aptece usłyszała o fajnym działaniu herbaty, ale zielonej. Tak tak pani farmaceutka poleciła następnym razem zastąpić czarną herbatę - herbatą zieloną. Ktoś próbował?

Na koniec przestroga. Zupełnie nie związana z oczami. Bladziochy strzeżcie się i smarujcie filtrami nie tylko buzie! Przed moją rogówkową przygodą byłam na uczelni zdać ostatni egzamin.Wystarczyła jedynie godzina stania przed budynkiem, żeby przyozdobić się w flagę biało-czerwoną. Szkoda, że po naszej przygodzie z EURO :)

piątek, 22 czerwca 2012

Kiedy blog odrobinę umiera...

Tak ja wiem, zły ze mnie człowiek. Nie odpowiadam ostatnio na komentarze, nie piszę postów i nawet nie zaglądam na Wasze blogi. Ale już się tłumaczę!!

Ten tydzień postanowił, że taki rudzielec jak ja nie ma prawa bytu na tej planecie. Dlatego od poniedziałku zaczęłam z gorączką. Ale mało tego. Owa gorączka trafiła mi się na noc przed pierwszym dniem pracy. Ale nic. Przecież się nie poddam. Wysokie temperatury sprawiły, że dopiero wieczorne zmęczenie powodowało, że czułam się źle. Noce były koszmarem. Telepałam się z zimna mając na sobie dres i szlafrok. Idealny zestaw do spania:P

Ale ale, co ma gorączka do tego że nie wchodzę na Wasze blogi w poszukiwaniu nowych inspiracji?  Racja, w sumie niewiele. W momencie, kiedy choroba stwierdziła, że się nie poddaję, postanowiła mnie skasować do końca. Jak? Zaatakowała mnie zabójcza kartka. Tak tak nie wiedzieliście o tym, ale papier może być naszym śmiertelnym wrogiem. Narzędzie zbrodni swoją krawędzią ciachnęło mi oko. Niby nic. Po prostu łzawiłam. Wróciłam do domu, zadzwoniłam do okulisty pytając czy mam się pokazać i usłyszałam: Dziecko, natychmiast na ostry dyżur lecisz, bo jak to rogówka to będzie kiepsko. Więc popędziłam na ER:) i co? tak tak, przecięta rogówka. Najłatwiej opisać taką rankę jako podobną do tych, kiedy sobie przecinacie paluchy krawędzią papieru. Tylko jeśli to dotyczy oka to gwarantuję parudniową ślepotę. Duży ból spowodowany wrażeniem posiadania zszywki pod powieką, bóle głowy, regularne wciskanie żelu do oka.... Masakra. Praktycznie uzależniona byłam od innych.

Teraz, kiedy mogę już normalnie posługiwać się zdrowym okiem (wcześniej i to nie było możliwe), a drugie wygląda jak po sparingu z Gołotą informuję: Moja nieobecność jeszcze chwilę potrwa, ale jeszcze tu wrócę ::)

niedziela, 17 czerwca 2012

Lipmarker by Topshop

Pamiętacie Glossyboxa, w którym była szminka Kryolan? Absolutnie zakochałam się w tamtej czerwieni. Niestety pudełka nie subskrybowałam, więc mogłam zapomnieć o szmince, którą większość dziewczyn i tak zjechała za zbyt intensywny odcień. Ale nie ma tego złego. Znalazłam produkt, który mnie uratował. Dzięki niemu i ja mogę śmigać po mieście z krwistoczerwonymi ustami!


Moim KWC w kwestii ust stał się Lip Marker Topshopa.

Jest to marker, którym mogę idealnie wyrysować kontur ust i wypełnić go. Czerwień jest intensywna, a co najważniejsze supertrwała. To pierwszy kolorowy kosmetyk do ust przy którym nie muszę po każdym wziętym łyku/kęsie sprawdzać, czy jeszcze jest na ustach.

Po raz pierwszy idę na imprezę nie martwiąc się jak się będzie trzymała czerwień.
Marker nie posiada żadnego charakterystycznego smaku/zapachu. Po aplikacji wystarczy poczekać minutkę, aż podeschnie i możemy być spokojne o nasz makijaż. Bywało i tak, że po całonocnych imprezach wracałam rano do domu i mleczkiem jeszcze ściągałam resztki kosmetyku z ust. Czy to nie wspaniałe?

Ok ok ale nie może być zbyt pięknie. Zrobiłam markerowi dwa ciężkie testy!
Pierwszy z nich odbył się na imprezie, gdzie piłam piwo, gadałam całą noc i często tarłam usta (np. przy okazji smarkania nosa [przeklęta alergia!] zdarzało się, że chusteczką i o usta zahaczałam) a nic się nie działo!
Drugi test poszedł gorzej. Próba zjedzenia porcji carbonary związana była z koniecznością zorganizowania małego wypadu do łazienki w celu nałożenia poprawek.

Jak oceniam Lip Markera po testach? Zdecydowanie na plus. Cena nie jest najfajniejsza - ok 37 zł, ale absolutnie warto! Dziewczyny nawet nie wiecie ile komplementów można otrzymać po użyciu tego flamastra :)

Do ważnych informacji: fajne jest to, że ten odcień (RED) absolutnie nie podkreśla żółtego odcienia zębów. Ja mam nawet wrażenie, że wyglądają na bielsze niż w rzeczywistości. 

Flamaster nie wysusza ust, może ewentualnie podkreślać suche skórki. Niestety decydując się na coś takiego dobrze jest mieć zadbane usta.

Jeśli któraś jest zainteresowana podaję stronę na której mamy odcienie: TU. Mogę też polecić różowy. Mi kolor nie pasuje, ale mam koleżankę blondynkę, która wygląda w niej absolutnie oszałamiająco.

Uff.... To chyba pierwsza tak pozytywna recenzja w moim wykonaniu

piątek, 15 czerwca 2012

Zielony potwór z Biovaxem na głowie

Pewnie już większość z Was testowała coś z Biovaxa. U mnie od jakiś dwóch miesięcy króluje ich maska do włosów. Ale od początku...



Dawno dawno temu pomyślałam sobie, że fajnie byłoby zadbać o włosy. Dlatego kupiłam zielonego Biovaxa do włosów zniszczonych. Naczytałam się o tym, jak to maska potrzebuje ciepła, żeby zacząć działać. Czego to wtedy nie robiłam... były czepki, torebki foliowe i ręczniki na głowie. A mimo to nic. Maska nie dawała większych efektów. Byłam wściekła, że tracę czas na łażenie z dziwnościami na głowie.

Jakieś dwa miesiące temu zaczęłam raz w tygodniu chodzić na saunę. Pomyślałam, że trzeba to wykorzystać. Ciepło - maska! Od razu postanowiłam, że dam Biovaxowi jeszcze jedną szansę. Zakupiłam wersję do włosów słabych ze skłonnością do wypadania. Jakże zmieniło się moje podejście do masek!

Obecnie nakładam maskę dwa razy w tygodniu. Raz w domu podczas ciepłej kąpieli i raz, kiedy idę na saunę parową. Dzięki ciepłu i wilgoci składniki maski faktycznie lepiej działają, a ja nie męczę się chodząc po domu w turbanie. 


To co i jak z tą maską?
Już Wam wszystko mówię. Maska występuje w szczelnym pudle o pojemności 250 ml. To sporo. I fajnie, bo dzięki temu mimo, że nakładam dużo maski (a co sobie będę żałować!) ona nie kończy się tak szybko. W środku mamy jasno zieloną maź, która nie spływa z dłoni, wygodnie się nakłada. Ja staram się kłaść ją na całą długość włosów, skupiając się na nałożeniu większej ilości na skalp i końcówki. 

Efekty?
Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy Biovax ograniczył wypadanie włosów. Zauważyłam za to inne rzeczy. Moje włosy są o wiele lepiej odżywione! Po zastosowaniu maski nie mam też większych problemów z rozczesaniem włosów, a to ważne, bo ostatnio zaczęłam stosować szampon Babydream (włosy przy nim zamieniają się w jeden wielki kołtun). Dodatkowo nie zauważyłam, żeby maska obciążała mi włosy, czy przyspieszała ściąganie koloru farby z włosów. Bomba!

Czy warto?
Tak. Nie mówię, że koniecznie w tej wersji. Ale warto spróbować. Moje włosy polubiły się z tą maską. Szczególnie polecam, jeśli macie możliwość po basenie zajrzeć na sekundę do sauny (najlepiej parowej :). Ja stosuję opcję full wypas i dodatkowo przed wejściem nakładam maskę na buzię. Z koleżanką, która mi towarzyszy zawsze robimy furorę jako maskowe potwory! 

Cena?
Różnie bywa. Ja polecam promocje w SuperPharm. Mają często opcję 2 w cenie 1. Inną możliwością jest promocja na pojedyncze rodzaje masek. Wtedy kosztują od 10 do 15 zł. Zazwyczaj mamy jeszcze dodatkowo małe bonusy. Pierwszym z nich jest termoczepek (ja mu zrobiłam baj baj maszkaro i wyrzuciłam go do kosza), drugim saszetka jedwabiu albo serum A+E.

niedziela, 10 czerwca 2012

Ogłoszenie parafialne

Pamiętacie Konjac?


W E.Leclerc widziałam gąbeczki za 10,05 zł.
Piątaka taniej niż w Rossmannie. Powiem tak: Gdybym nie miała to bym brała.

sobota, 9 czerwca 2012

Maść nagietkowa

Dziś pora na pochwałę prostoty.

Lubicie korzystać z nieskomplikowanych kosmetyków? Dla mnie czymś takim, co bardzo chwalę, jest maść nagietkowa. Ratuje mnie zawsze, kiedy moja skóra jest zbyt sucha. 


Wykorzystuję ją smarowania:
- wysuszonych ust (maść spisuje się lepiej niż niejedna pomadka);
- skóry pod nosem kiedy cierpię przez katar i tworzą mi się czerwone tunele z wysuszoną skórą;
- okolic paznokci, bo po co mam inwestować w olejki.
Ostatnio oglądając 82Inez na YouTube usłyszałam, że ona stosuje maść na świeżo umyte i przetarte pumeksem stopy, po czym zakłada ciepłe, bawełniane skarpety i już po paru godzinach pięty ma gładkie jak pupa niemowlaka :)

Maść być może nie ma najprzyjemniejszego zapachu, ale dla mnie zapach nie jest drażniący. Przynajmniej nie pachnie chemią. Warto też dodać, że maść w klasycznym wydaniu ma 25g i jest bardzo wydajna.

Czy kupię ją ponownie?
No jasne! To nie pierwsze i nie ostatnie moje opakowanie.

Cena: W zależności od apteki 5-10 zł. Ale trzeba uważać co podają farmaceuci. Mi facet chciał wcisnąć maść za 22 zł, która podobno była bardziej skoncentrowana - pfff....

Chciałam Was spytać jak u Was spisują się najprostsze maści? Stosujecie maść nagietkową? A może jesteście fankami maści z witaminą A? Ostatnio przeglądając blogi zauważyłam, że niektóre z dziewczyn stosują wazelinę jako lek na wszystko: od stosowania jej jako maść na skórki, czy krem do rąk, po smarowanie nią rzęs.

Skład: Substancja czynna: Ekstrakt z koszyczka nagietka lekarskiego (Calendula Officinalis L.); ekstrahent: etanol, wazelina biała.

czwartek, 7 czerwca 2012

L'biotica Biowax serum A+E

Tak dzisiaj łażę i łażę i stwierdziłam, że mam dziś trochę spraw do poruszenia. Dlatego postaram się to jakoś zgrabnie i szybko opisać. Zobaczymy co z tego wyjdzie :)

Pierwsza sprawa oczywiście musi dotyczyć kosmetyków :)

Znacie serum BIOVAXA? 
Niedawno z MissEs zdecydowałyśmy się za jego zakup. W końcu jakoś trzeba wykorzystać promocję 2 za 1. Es wywiązała się zawodowo z zakupów wyciągając dosłownie ostatnie opakowanie z koszyka :)

Co obiecuje producent?
EFEKT NA WŁOSACH:
  • Zmniejszona łamliwość włosów,
  • Naturalny połysk i gładkość,
  • Włosy odżywione i nawilżone,
  • Zahamowane rozdwajanie końcówek,
  • Większa elastyczność i sprężystość włosów
  • Włosy zdrowsze i mocniejsze.
A jak jest w rzeczywistości?
Przede wszystkim nie nastawiajmy się na super działanie witamin A i E. Nie stanowią one większości w składzie. Mimo to produkt jest wart uwagi, ponieważ faktycznie jego używanie pozytywnie wpływa na kondycję włosów.

Co zauważyłam u siebie?
Widząc po raz pierwszy opakowanie byłam trochę rozczarowana. 15 ml to bardzo mało. Ale okazało się, że pojemność jest ok. Nie jest źle ponieważ serum nie warto używać na całe włosy, a jedynie na końcówki. Dzięki temu wystarczą dwie pomki, aby mieć na palcach odpowiednią ilość produktu.
Jeśli chodzi o włosy, największy problem mam chyba z końcówkami. Są wymęczone przez farbowanie, a do tego dawno ich nie podcinałam. Nie chcę, bo zapuszczam włosy. I tu właśnie świetnie spełnia się opisywane serum. Dzięki niemu końcówki nie wyglądają tak strasznie jak wyglądały. Są gładsze i dają mi złudną nadzieję, że wytrzymają jeszcze trochę bez podcinania :) 
Nie będę ukrywać. Serum na działanie doraźne. W momencie odstawienia powróci cała masakra. Myślę jednak, że to dobry sposób dbania o średniej jakości końcówki.

Cena?
Standardowa cena to ok 12-13 zł. Można jednak dorwać je czasami w promocji w SuperPharm i wtedy płacimy te same pieniądze za dwa opakowania. 

Czy kupię je ponownie?
Nie za tą cenę. Ale jeśli zabraknie mi tego produktu, a w sklepach będzie kolejna promocja to może się skuszę.

Skład: Cyclomethicone, Cyclopentasiloxane (and) Dimethiconol, Amodimethicone, Phenyl Trimethicone, Isohexadecane (and)Polyisobutane, Parfum, Isopropyl Myristate, Glicyne Soja (Soybean) Oil, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil, Linoleic Acid, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Geraniol.

Drugą sprawą o której chcę powiedzieć jest długi weekend. Mam nadzieję, że miło go spędzacie.
Ja dziś zdecydowałam się na wypad do kina. Wybór padł na norweskich "Łowców głów". 
Opis filmu znajdziecie na FILMWEBIE.
Zdecydowanie polecam! To świetnie zrealizowany kryminał. Warto zobaczyć czasem coś innego niż hollywoodzką papkę :) ( A fankom serialu "Gra o tron" na bank spodoba się fakt, że gra tam odtwórca roli Jaimego Lannistera:)). Mam wrażenie, że to jeden z lepszych filmów jakie możemy zobaczyć w tym tygodniu w kinach. 

Trzecim i ostatnim tematem jest jedzenieeee :)

Czasem bardzo brakuje mi tego, co kiedyś robiła babcia. Jej kuchnia kojarzy mi się z potrawami które coraz rzadziej widujemy na naszych stołach. Dziś dla przykładu zdecydowałam się na kopytka. Często kupuję je gotowe w sklepie, jednak to nie to samo co własnoręczna robota.
Kopytka są łatwe w wykonaniu natomiast nikomu nie chce się ich robić ze względu na czas, który trzeba poświęcić na produkcję. Czasem decyduję się na ich zrobienie i wtedy cała rodzina ma radochę. Ale żeby nie było za łatwo oczywiście każdy ma inne żądania co do smaku. Dlatego robimy je na parę różnych sposobów. Króluje przede wszystkim połączenie ze smażoną cebulką. Moim faworytem są jednak kopytka na słodko: z masłem, cynamonem i cukrem.



poniedziałek, 4 czerwca 2012

Dołem do góry!

Ten dzień źle się zaczął. Dlatego koniecznie musiałam go sobie umilić. Do akcji wkroczył makaron prosto z Włoch.
Czy nie jest on uroczy? Smakiem nie odbiega od zwykłego makaronu ale walory wizualne biją wszystko :)
Ja wiem, mama mówiła nie baw się jedzeniem. Ale ten przypadek jest wyjątkowy :)

Ale do rzeczy! Znowu czas na włosy. Dzisiaj przyszła na warkocz, który nie zawsze mi wychodzi, chociaż w teorii jest łatwy. Jedynym problemem jest zrobienie go z głową w dole, przez co nie mamy możliwości kontrolowania co się dzieje na głowie. Mimo to warto spróbować, albo poprosić kogoś o pomoc.

Potrzebne nam będą:
Zaczynamy od rozczesania włosów z głową w dole. Następnie górną część dzielimy na trzy części i pleciemy dobierany warkocz.
Pleciemy go do momentu, aż kolejne pasma będziemy już dobierać z wysokości czubków uszu. Kończymy zaplatając zwykły warkocz.
Gdy to już zrobimy przychodzi najprostsza część czyli zbieramy wszystko w wysoki kucyk i układamy włosy w kok.
TADA!

niedziela, 3 czerwca 2012

O mały włos, czyli czas na depilację

Czy Wy też musicie toczyć boje ze strefą bikini? Wypróbowałam chyba wszystko... 
- Maszynka? Powoduje u mnie wysypkę, która przez parę dni wygląda jak odmiana której z mało estetycznych chorób. Zmieniałam maszynki, wyparzałam ostrze, no po prostu więcej niż 3 pociągnięcia ostrzem i moja skóra reaguje alergicznie.
- Plastry? Fajny efekt gładkości, ale wymaga zapuszczenia włosów do wyrywania i pierwszego dnia efekt nie wygląda dobrze. No i kto lubi zadawać sobie ból?
- Kremy? Do tej pory nie znalazłam idealnego, ale szukam. 

Dziś chciałabym się skupić na porównaniu dwóch kremów do depilacji okolic bikini. 



Pierwszym z nich jest krem Eveline - Just Epil, Ultradelikatny krem do depilacji pach, rąk i okolic bikini z aloesem i proteinami jedwabiu.
Szczerze? W życiu nie kupię już tego! O dziwo krem nie zgarnął najgorszych ocen na wizażu. Ale jak spisał się u mnie? Zacznijmy od tego, że nieziemsko śmierdzi. Serio, jestem w stanie wytrzymać sporo, jednak w przypadku tego kremu... no cóż. Co gorsza po depilacji zapach wcale nie chce się tak szybko zmyć. To dopiero tragedia. Wyobrażacie sobie czuć krem do depilacji po wyjściu z łazienki? 
Co więcej? Niestety krem trzeba trzymać na skórze dłużej niż zaleca producent. To nic strasznego, w sumie chyba z każdym kremem do depilacji tak jest. Niemniej trochę szkoda, że samemu trzeba kombinować ile czasu trzymać krem na skórze. 
Depilacja: Po usunięciu kremu dołączoną do opakowania szpatułką nadal mam część włosów. W tym przypadku pomagam sobie maszynką. Na całe szczęście włosy są wtedy delikatniejsze, więc użycie maszynki nie powoduje takich podrażnień, jak w przypadku jej użycia bez wcześniejszego nałożenia kremu. 
Cena: około 10 zł.



Drugim z wypróbowanych kremów jest produkt Bielendy - Vanity - Krem do depilacji do skóry wrażliwej. Jeśli już skupiam się dziś na minusach to muszę powiedzieć, że drażni mnie w nim jego aplikacja. Jest to spowodowane tym, że krem ciężko wychodzi z opakowania. Zapach też nie należy do najprzyjemniejszych, ale nie jest on tak drażniący, jak krem który opisałam wcześniej. 
Producent zaleca nam trzymanie produktu na skórze około pięciu minut. Jednak musiałam go trzymać 3-5 minut dłużej. Po co więc zamieszczać na opakowaniu dopisek "ekspresowy"?
Depilacja: Krem po 10 minutach trzymania na skórze nie usuwa wszystkich włosków. Trzeba sobie pomóc maszynką, która szybko usuwa to co pozostało.
Cena: ok 8 zł.

Podsumowując: Niestety oba kremy oceniam na 3. Nie spełniły moich oczekiwań, jednak znalazłam dla nich inne zadanie. Mają one przygotować moją skórę do golenia maszynką, dzięki czemu nie muszę się martwić, że znowu będę cierpiała przez pojawiające się na skórze krostki. 
Ale oooo mam mały plus! Nieważne ile krem zostawiałam na skórze, po depilacji skóra nie była podrażniona, a delikatne zaczerwienienie znikało bardzo szybko.

Kto wygrywa? Myślę, że w tym wyścigu wygrywa Bielenda. Jej produkt nie ma drażniącego zapachu. Jednak nie jest to zwycięstwo całkowite.

Czy kupię je ponownie? Raczej nie. Wolę chyba postawić na wosk. Niestety boli, ale nie muszę poświęcać codziennie dziesięciu minut na depilację. Tak więc kolejna recenzja dotycząca walki o gładką skórę będzie dotyczyła plastrów :)

piątek, 1 czerwca 2012

Na ratunek skórze

Starając się dobrać odpowiednie kosmetyki dla skóry suchej i wrażliwej w pewnym momencie trafiłam na dylemat: czym myć twarz? Czy moja pielęgnacja powinna być pozbawiona mycia buzi wodą? 

Trochę bawiłam się płynami micelarnymi, jednak nie zawsze mam do nich cierpliwość. Po prostu szybsze wydaje mi się umycie twarzy pod strumieniem wody. Dlatego postanowiłam na dobranie sobie czegoś delikatnego, co pomoże mi zmyć makijaż, a nie podrażni mnie. 


Ratunkiem okazał się Kremowy olejek myjący do twarzy i ciała Ziai. 

Kremowy olejek jest przeznaczony dla skóry wrażliwej, suchej i bardzo suchej, swędzącej i szorstkiej.
Jest to preparat hypoalergiczny i bezzapachowy.  

Olejek z serii ulga dla skóry wrażliwej delikatnie zmywa makijaż i brud, który zebrał się na skórze w ciągu dnia. On i gąbka Konjac stanowią odpowiednie połączenie dla pielęgnacji mojej skóry. Nie jest ona tak spięta po myciu jak wcześniej. Co więcej olejek mogę używać do zmywania resztek tuszu i eyelinera. Oczy nie szczypią więc nie ma problemu (podobno nie powinnam tego robić, bo jak zaleca producent należy omijać okolice oczu, ale ja nie zauważyłam żadnego podrażnienia).

Myślę, że warto wspomnieć tu o konsystencji. Nie przypomina ona olejku, a raczej lekko lejący się krem. Kremowa konsystencja jest przyjemna, jednak dla osób, które lubią czuć głębokie oczyszczenie po żelu, może to być za mało.

Ja polecam produkt dla wszystkich ze skórą wrażliwą, suchą czy podrażnioną.

W opakowaniu mamy 200 ml produktu za ok. 8 zł.