Nie będzie to szczególnie zaskakująca recenzja. Ale ważna, bo mamy zimę, a w zimie zmienia się nasza pielęgnacja.
Podczas ostatnich dni mój organizm walczył o to by nie zachorować. Dałam radę, ale odbiło się to na całym organizmie mocną czkawką. Na twarzy pojawiły się niespodzianki, paznokcie zaczęły się okrutnie rozdwajać, włosy coś mi bardziej wypadają, a skóra na ustach zaczęła mi płatami odpadać tworząc krwiste ranki. Boję się myśleć w jaką bestię się zamieniam.
Z każdą z tych przypadłości oficjalnie zaczynam walkę. To niezły test dla kosmetyków. Nie ma miejsca dla takich sobie. Dlatego w najbliższych postach możecie spodziewać się brutalnej walki kosmetycznych propozycji. Niech wygra najlepszy!
Jako pierwsze na front trafiają kosmetyki do ust. Sprawdziłam 4 różne kosmetyki. Wynik? 50 na 50. Połowa się sprawdziła, połowa praktycznie może trafić do kosza. Zacznę od porażek, skończę na KWC.
Po pierwsze: Masło Shea (zrobsobiekrem.pl)
Tak wiem, większość dziewczyn na blogach masło chwali. Podobno nadaje się do wszystkiego. U mnie nie radzi sobie z niczym. Masła używałam jako krem pod oczy na wieczór, jako nawilżacz do skórek i jako pomadki. Nie sprawdził się w żadnym przypadku. Konsystencja mnie drażni, działania nie widać. Nie lubimy się, nie wrócę do niego.
Po drugie: Pomadka Palmers
Być może balsamy tej firmy dają czadu, ale nie jest tak z ich pomadkami. Zwykła wazelinka, która do tego nie utrzymuje się na ustach dłużej niż pół godziny. Stosuję w pracy, żeby tylko coś mieć na ustach. Jak dla mnie nie pielęgnuje. Zbędny wydatek.
Po trzecie: Maść nagietkowa
Świetny regenerator. Pieśni pochwalne możecie znaleźć tu: KLIK. Kosmetyk do wszystkiego, w tym do ust. Opakowanie średnie, do trzymania w domu, nie w torebce. Usta są po nim zadbane, spokojnie mogę wtedy malować się szminkami nie bojąc się o wysuszone skórki. Nie utrzymuje się na ustach wybitnie długo, warto stosować na noc. Polecam szczególnie dla dziewczyn, które borykają się z problemem bardzo suchej skóry i częstym podrażnieniem. To kosmetyk, który warto mieć zawsze w domu.
Po czwarte i ostatnie: Carmex
Najpierw dwa zdania wyjaśnienia. Jak Carmex wygląda większość z Was wie doskonale. Moja wersja została niestety przyatakowana przez kundla, którego mało obchodzi, że mam ochotę posiadać ładne opakowania. Pogryzgł całość, pozbawił mnie zakrętki, po czym spróbował jak smakuje środek i zrezygnował z dalszej zabawy, a ja zostałam z tym...
Wersja klasyczna absolutnie położyła na łopatki konkurencję. Po ostatnim kryzysie to właśnie po Camexie moje usta wróciły do stanu używalności w najszybszym możliwym tempie. Nie polecam do stosowania na randki, bo kosmetyk ten nie pachnie i nie smakuje najlepszej, ale zdecydowanie nadaje się do każdej innej sytuacji.
Carmex utrzymuje się na ustach długo, spokojnie można go stosować przed wyjściem na wielkie mrozy. Nic się tak nie spisuje u mnie jak on. Stosowałam wersję w słoiczku i sztyfcie. Preferuję słoiczek, mam wrażenie że odrobinę lepiej działa. Nie oznacza to jednak, że nie wrócę do sztyftu. Ze względów higienicznych to właśnie taka wersja spisze się lepiej w torebce.
A u Was co stanowi podstawę pielęgnacji ust?