sobota, 11 stycznia 2014

O tym, że wcale nie poszałałam...

Wreszcie się udało. Ze znajomymi ustrzeliliśmy tanie bilety do Berlina. Wyjazd wyjazdem, ale dla mnie jednym z obowiązkowych punktów wyjazdu był wypad do drogerii DM. Nie byłabym sobą gdybym nie zakupiła chociaż kilku rzeczy.
 
 
Niestety zakupowo nie zaszalałam, ale cieszę się, że udało mi się zakupić kilka rzeczy, które chciałam wypróbować już od dawna.
 
 
Myślałam, że wciągnie mnie wir zakupów i polecą miliony monet. Wcale tak nie było. Moje domowe zapasy spowodowały, że szamponu do włosów zapewne nie będę musiała kupować przez najbliższe pół roku. Dlatego właśnie skupiłam się na odżywkach. Oil Repair Belea pojawiła się już chyba na wszystkich blogach, więc po prostu musiałam ją mieć. Odżywka mango bez spłukiwania powinna obciążyć mi końcówki włosów, które lubią się puszyć zimą.

 
Wiem, wiem że nie potrzebuję kolejnych lakierów, ale musiałam coś wygrzebać z szafeczki p2. Padło na lakier, top coat i 8w1 nail wonder (ktoś próbował?).

 
Wybór padł też na puder i korektor Alverde. Te małe opakowania mnie zachwyciły. Opakowanie po pudrze chętnie wykorzystam kiedy zakupię kolejny puder bambusowy posiadający kiepskie opakowanie.
 


Na koniec do koszyka wpadły też opakowania z kremem do rąk i stóp Belea.
To właściwie wszystko.
Przyznaję nie poszalałam. Mam jeszcze nadzieję na dołożenie do zestawu szczotki z dzika Ebelin. Czy któraś z Was ma szczotkę? Warto w nią inwestować te kilka euro? W co Wy inwestujecie mając możliwość zakupów w DM?

niedziela, 10 listopada 2013

Znalezione w Internecie - Messy Bun

 
Uzależniłam się ostatnio od zszywka.pl. Pochłonęła mnie przez co tracę czas przeglądając kolejne zdjęcia. Oglądam, szukam, kombinuję i myślę, które ze znalezionych tam fryzur można wypróbować na własnej głowie.
Dlatego właśnie na pierwszy ogień poszedł kok. Trochę luźny, trochę niedbały.
 
Zobaczcie co z tego wyszło :)
 
 
 
Poniżej to co wyszło u mnie. Kok wcale nie jest taki messy jak na powyższych zdjęciach co jest wynikiem problemów technicznych. Przy grubych i ciężkich włosach wcale nie jest łatwo stworzyć kok który się utrzyma przez kilka godzin.
Myślę, że lepiej będzie wyglądał u dziewczyn z kręconymi włosami gdzie cała fryzura będzie miała fajną objętość.
 


 Do wykonania koka użyłam spin pins o których możecie przeczytać tutaj: KLIK.
 
 



piątek, 11 października 2013

Przed cięciem

Zdecydowałam się. Nadszedł czas na podcięcie włosów. Niestety końcówki są już są suche i rozdwojone, po prostu nie da się na nie patrzeć. Lubię mieć długie włosy, ale ich pielęgnacja w takim stanie jest zbyt czasochłonna. Pora na małe zmiany.
 
W snach widzę się z włosami do brody, ale jeszcze mi szkoda się zdecydować na takie cięcie po tak długim okresie zapuszczania. Zapewne tylko je podetnę.
 

Z tej okazji postanowiłam podsumować pielęgnację z ostatnich miesięcy.

Nie pierwszy raz powtarzam, że jestem skończonym leniem, dlatego moja pielęgnacja ogranicza się tylko do kilku produktów.

Zaczynając od szamponu:

Przez długi czas miałam tylko tani szampon oczyszczający, ale postanowiłam wrócić do metody przemiennego stosowania szamponów - delikatnego i oczyszczającego.

W związku z powyższym do mycia używam także:
Szampon a Alterry jest dla mnie nowością która bardzo przyjemnie mnie zaskoczyła. Dorwałam go w Rossmannie na promocji i kosztował mnie piątaka. Ma przyjemny zapach, dobrze się pieni i ma konsystencję gluta dzięki czemu nie spływa z dłoni.

Maski/Odżywki:

Tutaj ledwo co zdenkowałam jeden produkt i kupiłam na jego zastępstwo coś nowego na co polowałam już od jakiegoś czasu. Mowa o opróżnionej masce Kallos Silk oraz odżywce Organix.

Kallos jest maską z której bardzo byłam zadowolona. Ta pojemność i cena od razu mnie zachęciły, ale nie tylko o to chodziło. Maska ma przyjemny zapach i dobrze działała. Włosy po niej łatwo się rozczesywały i były przyjemne w dotyku. Niestety pod koniec użytkowania stopniowo przestałam zauważać ten efekt. Myślę, że uniknęłabym tego częściej stosując maskę wymiennie z produktami innych firm.

To na co chcę zwrócić uwagę to fakt, że Kallos świetnie spisuje się nawet nakładając ją jedynie na 2-3 minuty na włosy. Można powiedzieć, że zastąpiła mi z powodzeniem odżywkę.
 
Nowością dla mnie w tej dziedzinie będzie odżywka z mleczkiem kokosowym Organix. Ma ona świetny zapach, który utrzymuje się nawet po zmyciu włosów. Po dłuższym stosowaniu zapewne zasłuży ona na osobną recenzję.

Warto też wspomnieć tu o masce Pilomax. Mam jej małe opakowanie, które otrzymałam do testów. Używam jej od czasu do czasu. Nie ma ona ładnego zapachu, a jej wygląd przypomina nie powiem co, ale jej działanie bardzo mi się spodobało. Włosy po niej wydają jakby były w lepszym stanie niż faktycznie są. Myślę, że dobrze wpływa na regenerację włosów, które swojego czasu zniszczyłam farbowaniem. Nie wiem kiedy, ale zapewne zdecyduję się na pełnowymiarową wersję produktu.

Ochrona końcówek:

Nic nowego. Stosuję opisany niedawno jedwab z Green Pharmacy KLIK.

Od wewnątrz:

Tutaj mam swoich dwóch faworytów. Nic wielkiego, ale uważam że dzięki nim włosy rosną zdrowe i lśniące. To siemię lniane i tran.

I to właściwie wszystko. Bez szału prawda?
Zastanawiam się dodatkowo nad olejem do włosów. Do tej pory nie znalazłam takiego który pasuje moim włosom, ale szukam. Może dzięki temu przestaną być szorstkie w dotyku.  Niestety Alterra i olej kokosowy się u mnie nie sprawdziły.
Polecicie coś konkretnego?


sobota, 5 października 2013

Czas na zakupy!

Źródło
Okres wyprzedaży zmusza mnie do uzupełnienia braków w garderobie. Nie lubię zakupów, ale jak nie korzystać kiedy wiele rzeczy mamy 50% off? Ma to niestety też dużo minusów... większość fajnych rzeczy już dawno zniknęło z półek, a to co jest na wieszaku potrafi być nieźle wybrakowane.
 
Tym razem postanowiłam wypełznąć z nory nie na czas wyprzedaży, a promocji. Wszystko dzięki licznym zniżkom z InStyle.
 
Kupując najnowszy numer InStyle znajdziemy mnóstwo zniżek do wielu sklepów, które wykorzystać można w dniach 5-6 października.
 
Tym sposobem udało skorzystać mi się z kilku okazji i kupiłam rzeczy w które wcześniej czy później i tak musiałabym się zaopatrzyć.
 
 
Dla przykładu:
 
W American Eagle Outfitters udało mi się dorwać koszulę która jest chyba jednym z najlepszych zakupów ostatnich czasów. Koszula jest świetna gatunkowo i miałam na nią zniżkę 25%. Dzięki temu zapłaciłam za nią 108 zł zamiast 145.
Może to głupie, ale dawno nie miałam tak dobrej gatunkowo koszuli w ręku. Jestem nią zachwycona! 

Źródło
Dzięki zniżce 20 zł w H&M udało mi się dorwać na dziale dziecięcym sweter (uwielbiam ich ubranka dziecięce na 170 cm :))

Źródło
W Empiku skorzystałam ze zniżek 20% na artykuły kuchenne i książki. Stary zaparzacz bez wahania wymieniłam na nówkę sztukę. Dodatkowo dobrałam kilka książek dla siebie i na prezent dla rodziny.

Źródło
Korzystając  z okazji podjechałam do Decathlonu, gdzie udało mi się dorwać kalosze. Tak. Kalosze (no dobra...buty do jazdy z działu jeździeckiego) .
Rzecz o której normalnie nie myślę, jednak przydaje się od czasu do czasu. Dobrze będzie mieć jedną parę na wszelki wypadek. Zwłaszcza, że za parę zapłacimy 65 zł. Niby nic, ale kiedy patrzę jak obskurne kalosze sprzedają w sklepach to cieszę się, że zainwestowałam właśnie w to. To nie Hunter, ale przynajmniej nie musiałam wydawać miliona monet.
Źródło

Podsumowując; Jeśli macie coś na oku, a boicie się że ktoś przed wami wykupi wymarzoną rzecz - gońcie do kiosku po InStyle!

niedziela, 29 września 2013

DIY plasterki na nos

 
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię gotowe produkty. Nie jara mnie robienie domowych maseczek, czy biżuterii. Jest jednak taka rzecz, którą często robię sama. To supertajna (do dziś:) mikstura, która z powodzeniem zastępuje plasterki na nos. Plasterki niestety obecnie są dostępnie w niewielu miejscach, a ich cena nie jest zachęcająca.
 
Jeśli tęsknicie ja nosem wyczyszczonym z wągrów oraz włosków polecam.
 
Dodam, że jest to ciekawy sposób na wykorzystanie żelatyny, złaszcza jeśli kiedyś kupiłyście ją do laminowania włosów i tak jak w moi przypadku nic z tego nie wyszło (KLIK).
 
Do wykonania plasterków domowym sposobem potrzebne są nam tylko dwa składniki:
- żelatyna
- mleko
 
Instrukcja wykonania:
 
1. Na spodeczek/miseczkę wysypujemy łyżeczkę żelatyny.
 


2. Dodajemy łyżeczkę mleka.

 
 3. Mieszamy składniki. Konsystencja powinna być grudkowata tak jak na poniższym zdjęciu.


4. Wkładamy talerzyk do mikrofalówki na 10 sekund.

 
5. Po wyjęciu talerzyka z mikrofalówki odczekujemy chwilę, ponieważ glutek który nam wyszedł będzie dosyć gorący i mógłby poparzyć nam skórę. Wystarczy odczekać około pół minuty
 
6. To co nam wyszło nakładamy na nos. Można to zrobić palcami. Zalecam nie nakładanie zbyt cienkiej/grubej warstwy. Cienka będzie potem ciężka do zerwania, gruba będzie schnąć wieczność.
 
7. Odczekujemy 5-10 minut. Kiedy już poczujemy, że wszystko wyschło, możemy powoli zacząć zrywanie.
 
Substancja jest śmierdząca, ale według mnie warto ją wypróbować. Po jej zrobieniu nie sądzę, abym kiedykolwiek miała potrzebę zakupić plasterki do oczyszczania nosa.
 
Oszczędziłam Wam zdjęcia po zrywaniu plasterka :) Możecie się jednak na swoim spodziewać wągrów i włosków.

Dla osiągnięcia lepszego efektu warto wcześniej wykonać parówkę, aby wszystkie pory się otworzyły,  a zanieczyszczenia łatwiej wyszły.
 
Próbowałyście już takiej metody oczyszczania? Dajcie znać, czy jesteście chętne to wypróbować i co z tego wyszło :)

sobota, 14 września 2013

Po same końce!

 Dbanie o długie włosy to jakaś katastrofa :) Mam wrażenie, że mimo iż chce mieć coraz dłuższe włosy, coraz ciężej mi o nie dbać. Nie mam czasu na olejowanie, noszenie masek na głowie godzinami czy nawet poranne rozczesywanie (niech żyją szybkie koki!). Jako proLeń lubię szybkie i wygodne rozwiązania.
 
Jednym z takich rozwiązań jest dla mnie jedwab do włosów. Odrobina dobrego produktu powoduje, że puch na końcówkach jest kontrolowany, a ja nie muszę suszyć i układać włosów, żeby wszystko wyglądało na tyle, aby nie było wstydu pojawić się wśród ludzi.
 
I wszystko byłoby pięknie ładnie gdyby nie to, że produkt produktowi nie równy. Niestety pamiętam jak pierwszy raz trafiłam na jedwab i bardzo się rozczarowałam. Był to Biosilk, który był wydajny, ale przez to nie mogłam się go szybko pozbyć.. a szkoda bo u mnie w ogóle się nie sprawdzał. Dlatego kiedy kolejny raz trafiłam na jedwab, byłam negatywnie nastawiona. Na szczęście szybko
zmieniłam zdanie.

 
Na spotkaniu blogerek zupełnie przypadkiem wpadł w moje ręce Jedwab w płynie od Green Pharmacy. Już miałam go oddać komuś kiedy stwierdziłam, że w sumie mogę dać mu jedną szansę... i zaczęło się.

Jedwab jest przyjemny w użytkowaniu. Ma wygodnie opakowanie z pompką, które bardzo ułatwia aplikację. Nic się nie brudzi i nic nie wylewa, lubię to! Bez problemu można wrzucić buteleczkę do plecaka i śmigać na basen nie bojąc się, że coś się wyleje.
 
Na włosach produkt spisuje się świetnie. Nie obciąża, a na końcówkach nie widać śladów po aplikacji. Wszystko szybko się wchłania. Jedynym minusem jest konieczność umycia dłoni po nałożeniu jedwabiu. Niestety bez tego produkt zostawi nam lekko tłustawą warstwę na palcach.
 
No i największy plus - pachnie jak guma balonowa! Uwielbiam ten zapach. Dzięki niemu sięgam po buteleczkę z przyjemnością. Mam słabość do ładnie pachnących produktów :)
 
Myślę, że jedwab od Green Pharmacy na stałe zagości w mojej kosmetyczce. Jest to jeden z tych produktów które za małą cenę potrafią zdziałać wiele.

piątek, 30 sierpnia 2013

Smrodek na weekend czyli czas na samoopalacz

Źródło
Jakoś nigdy nie mogłam polubić się z samoopalaczami. Bardzo chciałabym chociaż od czasu do czasu nie świecić bielą po oczach, ale z opalaniem mi nie po drodze.
Dlatego właśnie rok w rok kupuję jakiś samoopalacz i jak co roku wyrzucam prawie pełne opakowanie, bo nie chce się tego używać.
 
W tym roku trafiło na Lirene balsam brązująco-ujędrniający Caffe Latte. Zainwestowałam w wersję dla jasnej karnacji nie chcąc ryzykować widocznych plam na ciele.
 
Ponieważ nie będę ukrywać, że jestem uprzedzona do tego typu produktów zacznę od plusów:
 
Balsam bez większych problemów daje się rozprowadzić i co więcej - nie robi placków na ciele. Przyznaję, że smaruję się bez większego ogarnięcia, a nigdy nie skończyłam z plamami czy zaciekami na skórze.
 
Bardzo, ale to baaardzo delikatnie barwi, więc będzie dobry dla osób które dopiero zaczynają przygody z tego typu produktami.
 
Nie wysusza skóry, szybko się wchłania i jest wydajny, a do tego nie robi krzywdy po nałożeniu na twarz.
 
Ok i nadchodzi czas na wytłumaczenie czemu i ten samoopalacz trafi do śmieci. Przede wszystkim smrodek z tego jakich mało. Nie wiem skąd porównanie do kawy... dobrze że moja tak nie jedzie. Przysięgam nie wiem dziewczyny jak wy wytrzymujecie z tym zapachem. Po wysmarowaniu nigdy nie mogę się wyspać, bo czuję ten zapach przez sen. Co więcej, nawet po porannym prysznicu zaczynam czuć zapach tego balsamu na ciele. Jak do tego dodać konieczność regularnego stosowania dla osiągnięcia i utrzymania efektu... nie ma szans!
 
Mistrzostwem świata jest tu zalecenie producenta, aby produkt stosować nawet dwa razy dziennie jeśli ma się taką możliwość. Proponuję test dla odważnej: po przeżytej w smrodzie nocy posmarować się jeszcze raz i pójść tak do pracy. POWODZENIA!
 
Niestety, tak jak w przypadku samoopalaczy ten balsam zasmradza człowieka jak i pościel i ubranie. Dla mnie jak co roku jest to nie do wytrzymania.
 
Może polecicie coś ciekawego w tej kategorii?