niedziela, 25 listopada 2012

Chaos, szleństwa i powroty

Przyznaję się bez bicia: zaginęłam w akcji. Nie, nie zwiałam z kosmetykami, które dostałam na spotkaniu blogerek i nie stwierdziłam, że już mi wystarczy tego wszystkiego. Jak wiadomo kobiecie zawsze mało mało mało :)

Swoją nieobecność tłumaczę nadmiarem wrażeń. Nie, nie roboty, bo wszystko co robiłam ciężko nazwać pracą jeśli jest przyjemnością.
Ostatnie dwa tygodnie minęły mi w szalonym tempie. Dostałam pracę, która mnie cieszy i jak na razie kręci, byłam na spotkaniu warszawskich blogerek, zorganizowałam urodziny, zrobiłam sobie krzywdę na treningu (ale żyję i jestem cała :)), a w międzyczasie próbowałam walczyć o resztki czasu na spotkania z ludźmi. O wolne i pisanie było ciężko, za to miałam parę chwil, żeby śledzić Wasze wpisy (chociaż jeszcze nadrabiam!). Podsumowując żyję i mam się dobrze.

O IV Spotkaniu Warszawskich Blogerek nie muszę chyba opowiadać. Jestem pewnie jedną z ostatnich osób, która o tym pisze. Dlatego, nie powtarzając zdjęć i opisów, w telegraficznym skrócie powiem że:
- organizatorki -Karotka z Charlotte's Wonderland, Kasia z Gray maluje oraz Sylwia z Lacquer Maniacs- dały czadu! Miejsce, żarcie, ludzie i kosmetyczne prezenty były wspaniałe;
- spotkanie niesamowicie pozytywnie nastroiło mnie do świąt - wyciągając niespodzianki z toreb wyglądałyśmy jak małe dzieci ciekawe co tym razem Święty Mikołaj nam przyniósł;
- taka ilość osób spowodowała, że ciężko było porozmawiać z każdym. Myślę jednak, że każda z nas zawarła parę fajnych znajomości(ja tam uważam, że nasz koniec stołu wymiatał!);
- największe wrażenie zrobiły na mnie przedstawicielki firm Bandi i Clarena. W pierwszym przypadku miałam możliwość powiedzenia jaki mam rodzaj skóry i z czym się borykam, po czym dobrano mi krem odpowiadający potrzebom mojej skóry. W przypadku Clareny - czekały na nas już spersonalizowane paczuszki - w tym przypadku też dobrano mi kosmetyk i przyznaję, że krem który dostałam czeka już niecierpliwie na swoją kolej;
- prezentacje firm były krótkie i rzeczowe, dzięki nim mogłyśmy się dowiedzieć czego spodziewać się w paczuszkach i co jest do czego. Dodatkowo istniała możliwość podpytania się o produkty danej marki;
- na sam koniec o ludziach: wspaniale było zobaczyć dziewczyny na żywo. Niektóre kojarzę ze zdjęć na blogach, inne kojarzyłam jedynie z opisów. Spotkanie Was spowodowało, że teraz jeszcze z większą ochotą będę zaglądać na blogi! Teraz nie jesteście dla mnie zbiorem postów, a realnymi fajnymi babeczkami z którymi można napić się piwa lub postękać, że ma się kaca :)

Tutaj możecie zerknąć co mi się trafiło :)

 
Pewnie nie będę szczególnie odkrywcza, jeśli powiem, że możecie spodziewać się za jakiś czas serii wpisów na blogach o tym samym, wszystkie wszystko będziemy dzielnie testować. Ale żeby nie było nudno myślę, że dołączy tutaj parę innych recenzji - chodzi mi o kosmetyki jakie dostałam na urodziny. Tak tak, nadszedł ten dzień - ćwierć wieku minęło wczoraj! 
MissEs jako przedstawicielka babskiego grona, a także konsultant merytoryczny wspierający zespół panów zadbała, abym dostała parę nowych cieszących mnie rzeczy, o których już niedługo pewnie coś napiszę. Teraz mogę zdradzić, że po x czasu wreszcie przestałam być kobietą, która ma 1, słownie jeden pędzel do makijażu :)

A w nagrodę za wytrwanie mojej pisaniny zostawiam Was z innym prezentem (swoją drogą świetnym pomysłem na przykład na święta) czyli panią sową. Pani sowa wygląda jak pluszak-poduszeczka, przy czym napełniona jest lawendą. Sama z siebie pachnie wspaniale, ale to nie wszystko. Taką sowę możemy wsadzić na chwilę do mikrofalówki podgrzać :) Czy to nie urocze?

Ta sowa uświadomiła mi, że jednak jestem strasznym dzieciakiem :)


niedziela, 11 listopada 2012

Pożegnanie z Konjac

W jednym z moich pierwszych postów napisałam o gąbce Konjac : Klik. Niestety jej żywot dobiegł końca... Gąbka kiedyś bielutka i porządnie wyglądająca, po paru miesiącach wyglądana szarą i brudną.

PRZED:

PO: 

Jak widać gąbka jest bura. Trudno się dziwić, używałam ją prawie codziennie. Nawet dokładne mycie nie uratowało jej przed utratą białego koloru. Można by się zastanawiać, czy gąbka nie jest po prostu jednym wielkim siedliskiem bakterii. 

No nic, mówi się trudno. Postanowiłam więc zamienić Konjac na zwykłe gąbki do mycia z Rossmanna (jedna z nich na zdjęciu). Gąbki dostajemy 2 za około 5 złotych. Są tanie i na bank łatwej się je myje niż Konjac (a o ile są tańsze :)).Gąbki są twarde,ale po zetknięciu z wodą stają się miękkie i delikatnie zmywają makijaż i maseczki. Nie sądzę, aby były bardzo trwałe, ale w sumie to tylko wydany piątak, więc płakać nie będę.

A Wy czego teraz używacie przy zmywaniu makijażu? Możecie coś polecić?



wtorek, 6 listopada 2012

London's calling

Trochę mnie wcięło ostatnio. Już wyjaśniam i się tłumaczę - poleciałam do Londynu. Tak więc zwiedzałam, zwiedzałam, zwiedzałam i przysięgam, po tym jak dowiedziałam się, że pierwszego dnia przeszliśmy ponad 20 kilometrów, a potem wynik wcale nie spadał, oficjalnie sobie powiedziałam, że na najbliższy miesiąc robię sobie bana na spacery. Przechodzenie dzień w dzień tyle kilometrów spowodowało, że nie czuję już nóg, a mój kręgosłup mnie nienawidzi.

Londyn Londynem, ale co Wam o wycieczkach będę opowiadać. Powiem o zdobyczach, które wcale nie są takie wielkie, czy niesamowite.Wybrałam po prostu to, co mnie zainteresowało i wpadło w moje łapy.

Na pierwszy ogień poszły gazety. Przysięgam, wykupiłam pół okolicy polując na dodatki :)


W Marie Claire dodatkiem był krem L'occitane. Nigdy nie testowałam, ale nasłuchałam się na jego temat tyle dobrego, że musiałam go zdobyć (pojemność 12 ml - z gazetą za 3.70)

W In style natomiast można znaleźć Benetint Benefita ( 4 ml z gazetą za 3.80).
 
Ale, ale! In Style zaskoczył mnie czymś jeszcze. Opakowanie było przerwane, a w gazecie znajdowała się jeszcze odżywka  Dove o pojemności 50 ml. Podając gazetę sprzedawcy powiedziałam, że gazeta jest przerwana i nie wiem jak to wygląda z dodatkami, jednak on tylko machnął na to ręką. Stałam się dzięki temu posiadaczką odżywki z jakiejś innej gazety jak się później okazało :) 
Trafiłam też na parę kosmetyków w Primarku, gdzie oczywiście nie mogłam powstrzymać swojego portfela przed odchudzaniem. Wybór padł na czerwony flamaster do ust i lakiery do paznokci. Trafiłam też na opakowanie rzeczy na kosmetyki. Zestaw buteleczek i pudełeczek kosztował jedynie funciaka. Widział ktoś coś takiego w takiej cenie u nas?
 

Trafiłam także na bezbarwną pomadkę z Palmer's, która czekała na mnie w Bootsie. Uratowała mi ona usta kiedy okazało się, że nie wzięłam nic do ust na wyjazd. 


 I czas na ostatniego z ostatnich. Kiedy miałam już tylko 5 funtów w kieszeni stwierdziłam, że w moim podręcznym zmieści się jeszcze jakiś płyn. W Superdrug wrzuciłam do koszyka Miracle Concentrate czyli olejek do włosów z VO5. Zauroczyła mnie buteleczka z pipetką. Ehh jestem łatwa, lecę na opakowania.


To tyle. I tak dużo jak na mnie. To był pierwszy wyjazd, gdzie na 5 dni spakowałam jedynie jedną bluzkę i parę spodni na zmianę z nadzieją, że się obkupię. Do tej pory ciężko mi uwierzyć, że udało mi się połączyć zwiedzanie z zakupami.

Tyle na dziś. Koniec pisania, czas nadrobić czytanie Waszych blogów :)