Przyznaję się bez bicia: zaginęłam w akcji. Nie, nie zwiałam z kosmetykami, które dostałam na spotkaniu blogerek i nie stwierdziłam, że już mi wystarczy tego wszystkiego. Jak wiadomo kobiecie zawsze mało mało mało :)
Swoją nieobecność tłumaczę nadmiarem wrażeń. Nie, nie roboty, bo wszystko co robiłam ciężko nazwać pracą jeśli jest przyjemnością.
Ostatnie dwa tygodnie minęły mi w szalonym tempie. Dostałam pracę, która mnie cieszy i jak na razie kręci, byłam na spotkaniu warszawskich blogerek, zorganizowałam urodziny, zrobiłam sobie krzywdę na treningu (ale żyję i jestem cała :)), a w międzyczasie próbowałam walczyć o resztki czasu na spotkania z ludźmi. O wolne i pisanie było ciężko, za to miałam parę chwil, żeby śledzić Wasze wpisy (chociaż jeszcze nadrabiam!). Podsumowując żyję i mam się dobrze.
O IV Spotkaniu Warszawskich Blogerek nie muszę chyba opowiadać. Jestem pewnie jedną z ostatnich osób, która o tym pisze. Dlatego, nie powtarzając zdjęć i opisów, w telegraficznym skrócie powiem że:
- organizatorki -Karotka z Charlotte's Wonderland, Kasia z Gray maluje oraz Sylwia z Lacquer Maniacs- dały czadu! Miejsce, żarcie, ludzie i kosmetyczne prezenty były wspaniałe;
- spotkanie niesamowicie pozytywnie nastroiło mnie do świąt - wyciągając niespodzianki z toreb wyglądałyśmy jak małe dzieci ciekawe co tym razem Święty Mikołaj nam przyniósł;
- taka ilość osób spowodowała, że ciężko było porozmawiać z każdym. Myślę jednak, że każda z nas zawarła parę fajnych znajomości(ja tam uważam, że nasz koniec stołu wymiatał!);
- największe wrażenie zrobiły na mnie przedstawicielki firm Bandi i Clarena. W pierwszym przypadku miałam możliwość powiedzenia jaki mam rodzaj skóry i z czym się borykam, po czym dobrano mi krem odpowiadający potrzebom mojej skóry. W przypadku Clareny - czekały na nas już spersonalizowane paczuszki - w tym przypadku też dobrano mi kosmetyk i przyznaję, że krem który dostałam czeka już niecierpliwie na swoją kolej;
- prezentacje firm były krótkie i rzeczowe, dzięki nim mogłyśmy się dowiedzieć czego spodziewać się w paczuszkach i co jest do czego. Dodatkowo istniała możliwość podpytania się o produkty danej marki;
- na sam koniec o ludziach: wspaniale było zobaczyć dziewczyny na żywo. Niektóre kojarzę ze zdjęć na blogach, inne kojarzyłam jedynie z opisów. Spotkanie Was spowodowało, że teraz jeszcze z większą ochotą będę zaglądać na blogi! Teraz nie jesteście dla mnie zbiorem postów, a realnymi fajnymi babeczkami z którymi można napić się piwa lub postękać, że ma się kaca :)
Tutaj możecie zerknąć co mi się trafiło :)
Pewnie nie będę szczególnie odkrywcza, jeśli powiem, że możecie spodziewać się za jakiś czas serii wpisów na blogach o tym samym, wszystkie wszystko będziemy dzielnie testować. Ale żeby nie było nudno myślę, że dołączy tutaj parę innych recenzji - chodzi mi o kosmetyki jakie dostałam na urodziny. Tak tak, nadszedł ten dzień - ćwierć wieku minęło wczoraj!
MissEs jako przedstawicielka babskiego grona, a także konsultant merytoryczny wspierający zespół panów zadbała, abym dostała parę nowych cieszących mnie rzeczy, o których już niedługo pewnie coś napiszę. Teraz mogę zdradzić, że po x czasu wreszcie przestałam być kobietą, która ma 1, słownie jeden pędzel do makijażu :)
A w nagrodę za wytrwanie mojej pisaniny zostawiam Was z innym prezentem (swoją drogą świetnym pomysłem na przykład na święta) czyli panią sową. Pani sowa wygląda jak pluszak-poduszeczka, przy czym napełniona jest lawendą. Sama z siebie pachnie wspaniale, ale to nie wszystko. Taką sowę możemy wsadzić na chwilę do mikrofalówki podgrzać :) Czy to nie urocze?
Ta sowa uświadomiła mi, że jednak jestem strasznym dzieciakiem :)