wtorek, 25 grudnia 2012

Carmexlove

Nie będzie to szczególnie zaskakująca recenzja. Ale ważna, bo mamy zimę, a w zimie zmienia się nasza pielęgnacja.

Podczas ostatnich dni mój organizm walczył o to by nie zachorować. Dałam radę, ale odbiło się to na całym organizmie mocną czkawką. Na twarzy pojawiły się niespodzianki, paznokcie zaczęły się okrutnie rozdwajać, włosy coś mi bardziej wypadają, a skóra na ustach zaczęła mi płatami odpadać tworząc krwiste ranki. Boję się myśleć w jaką bestię się zamieniam.

Z każdą z tych przypadłości oficjalnie zaczynam walkę. To niezły test dla kosmetyków. Nie ma miejsca dla takich sobie. Dlatego w najbliższych postach możecie spodziewać się brutalnej walki kosmetycznych propozycji. Niech wygra najlepszy!

Jako pierwsze na front trafiają kosmetyki do ust. Sprawdziłam 4 różne kosmetyki. Wynik? 50 na 50. Połowa się sprawdziła, połowa praktycznie może trafić do kosza. Zacznę od porażek, skończę na KWC.

Po pierwsze: Masło Shea (zrobsobiekrem.pl)


Tak wiem, większość dziewczyn na blogach masło chwali. Podobno nadaje się do wszystkiego. U mnie nie radzi sobie z niczym. Masła używałam jako krem pod oczy na wieczór, jako nawilżacz do skórek i jako pomadki. Nie sprawdził się w żadnym przypadku. Konsystencja mnie drażni, działania nie widać. Nie lubimy się, nie wrócę do niego.

Po drugie: Pomadka Palmers

Być może balsamy tej firmy dają czadu, ale nie jest tak z ich pomadkami. Zwykła wazelinka, która do tego nie utrzymuje się na ustach dłużej niż pół godziny. Stosuję w pracy, żeby tylko coś mieć na ustach. Jak dla mnie nie pielęgnuje. Zbędny wydatek.

Po trzecie: Maść nagietkowa

Świetny regenerator. Pieśni pochwalne możecie znaleźć tu: KLIK. Kosmetyk do wszystkiego, w tym do ust. Opakowanie średnie, do trzymania w domu, nie w torebce. Usta są po nim zadbane, spokojnie mogę wtedy malować się szminkami nie bojąc się o wysuszone skórki. Nie utrzymuje się na ustach wybitnie długo, warto stosować na noc. Polecam szczególnie dla dziewczyn, które borykają się z problemem bardzo suchej skóry i  częstym podrażnieniem. To kosmetyk, który warto mieć zawsze w domu.

Po czwarte i ostatnie: Carmex

 Najpierw dwa zdania wyjaśnienia. Jak Carmex wygląda większość z Was wie doskonale. Moja wersja została niestety przyatakowana przez kundla, którego mało obchodzi, że mam ochotę posiadać ładne opakowania. Pogryzgł całość, pozbawił mnie zakrętki, po czym spróbował jak smakuje środek i zrezygnował z dalszej zabawy, a ja zostałam z tym...

Wersja klasyczna absolutnie położyła na łopatki konkurencję. Po ostatnim kryzysie to właśnie po Camexie moje usta wróciły do stanu używalności w najszybszym możliwym tempie. Nie polecam do stosowania na randki, bo kosmetyk ten nie pachnie i nie smakuje najlepszej, ale zdecydowanie nadaje się do każdej innej sytuacji. 
Carmex utrzymuje się na ustach długo, spokojnie można go stosować przed wyjściem na wielkie mrozy. Nic się tak nie spisuje u mnie jak on. Stosowałam wersję w słoiczku i sztyfcie. Preferuję słoiczek, mam wrażenie że odrobinę lepiej działa. Nie oznacza to jednak, że nie wrócę do sztyftu. Ze względów higienicznych to właśnie taka wersja spisze się lepiej w torebce. 

A u Was co stanowi podstawę pielęgnacji ust?

środa, 19 grudnia 2012

Liebster Blog


Padło i na mnie :) Zostałam nominowana przez Subiektywną Verę za co bardzo dziękuję, bo miałam dużo zabawy odpowiadając na pytania.



o CO CHO?
Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.


1. Wolisz sok pomarańczowy czy marchwiowy?
 
Powiedziałabym, że marchwiowy, bo to brzmi zdrowiej no i faktycznie jest dobry... ale nic tak nie orzeźwia jak zimna świeżo wyciśnięta pomarańcza. Mniam!

2. Wizyta w salonie kosmetycznym czy pielęgnacja w domu?

Nie mam ostatnio czasu na nic, pielęgnacja niestety ostatnio jest gdzieś na ostatnim miejscu więc o czasie na salony mogę pomarzyć (i o milionach monet wydanych na kosmetyczkę). Dom wygrywa. 

3. Preferujesz tonik czy płyn micelarny?

Myślałam, że przeskoczę na płyny, ale ostatnio jeden którego używam szczypie mnie w oczy i się nie lubimy. Dlatego powiem jeszcze inaczej: od paru miesięcy królują u mnie hydrolaty. Są delikatne, koją moją cerę i nie kosztują dużo.

4. Twoje niespełnione marzenie to...

Nie lubię myśleć o niespełnionych marzeniach. Wolę myśleć o projektach, które porzuciłam lub których jeszcze się nie podjęłam. Wtedy cała sprawa wygląda bardziej realnie. Średni ze mnie marzyciel.

5. Ulubiony deser?

Zjem wszystko co ma cukier. Wszystko. Nawet sam cukier zjem. Kiedy spytać moich znajomych z czego mnie kojarzą - na bank znajdzie się tam odpowiedź o jedzeniu kostek cukru podczas imprez. No cóż, nigdy nie twierdziłam, że mam zdrowe nawyki. No i jeszcze jedno - pamiętajcie - ludziom, którzy nie jedzą słodyczy nie można ufać :)

6. Czy uprawiasz jakiś sport? Jeśli tak, to jaki?

Niestety zima i zerwany prostownik w palcu powodują u mnie rozleniwienie. Ale uprawiam sporty i jestem zdecydowanie za aktywnym stylem życia. Uwielbiam wszelkie sporty indywidualne: basen (mistrzem nie jestem, ale się nie topię i pływam bez rękawków So much win :)), bieganie w wersji bieżnia, podnoszenie naprzemiennie obu powiek kiedy dzwoni budzik (tak wiem to sport ekstremalny)...
Wszystkie sporty są przyjemne, ale moją miłością są sporty walki, a moją królową już od trzech lat Krav Maga. Uwielbiam wykańczać się na treningu wiedząc, że uczę się nowych technik. Nie ma nic fajniejszego niż zaserwowanie komuś podczas sparingu czystego prawego prostego! Polecam każdej dziewczynie! Zapomnijcie o fitnessach, jogach i innych nudach. Mordobicie wymiata :)

7. O której zazwyczaj chodzisz spać?

O której mi bezsenność pozwoli.

8. Krem pod oczy stosujesz obowiązkowo czy nie zawsze?

Właściwie teraz mam pierwszy w życiu krem pod oczy., ciężko więc serio odpowiedzieć na to pytanie. Dajcie mi trochę czasu.

9. Wolisz seriale czy filmy?

Jestem taką trochę kinomaniaczką. Uwielbiam wszelkiego rodzaju filmy i mogę o nich rozmawiać godzinami. Ostatnio jednak z braku czasu stawiam na 20-minutowe seriale.

10. Twoje włosy są farbowane czy w naturalnym kolorze?

Od ponad pół roku nie tykam farby. Wiem, że trochę wyblakłam i myślę czy nie poromansować znowu z szamponetkami, ale jestem zbyt leniwa.

11. Twoje ulubione perfumy to...
Ulubionych nie mam, wszystko zmienia się kiedy przychodzi czas na kupno nowych flakoników. Ostatnio króluje u mnie 14 La Temperance od D&G w dzień oraz ich The One wieczorem. UWIELBIAM!

Moje pytania:
1. Psy czy koty (czas na blogową wojnę :))
2. Długie kudły, czy krótkie włosy?
3. Studia czy zostanie ninja?
4. Cień na oku czy czarna krecha?
5. Czerwone usta czy bezbarwna pomadka?
6. Balsam, lotion czy masło do ciała?
7. Czego zdecydowanie nadużywasz?
8. Co teraz czytasz? (czekam na inspiracje!)
9. To będzie trudne. Ulubione pytanie rekruterów: gdzie widzisz się za następne 5 lat?
10. Wolałabyś spotkać siebie z przeszłości czy przyszłości?
11. Właściwie dlaczego blogujesz?

No i przyszedł czas na nominację. I co? Jak zwykle mam ochotę złamać zasady gry. W jaki sposób? Nominuję Was wszystkie! Tak tak, jeśli to czytasz: odpowiedz w komentarzu na jedno z pytań które zadałam. Chętnie się czegoś o Tobie dowiem. 

niedziela, 9 grudnia 2012

Lecąc po taniości - Miss Sporty

Źródło
Z racji starzenia się na urodziny dostałam swój pierwszy pędzelek i eyeliner w słoiczku. Obawiam się, że będę musiała nauczyć się malować krechę od nowa :)

Zanim jednak otworzę wreszcie nówkę sztukę, muszę wykończyć swój liner - Miss Sporty. 
Miss Spoty była pierwszą firmą po którą sięgnęłam ucząc się robić kreskę. Po pierwsze, ponieważ nie byłam pewna jak kreska będzie u mnie wyglądać, a po drugie chciałam na zacząć od czegoś taniego - co w razie niepowodzenia i po złości na siebie, że nie umiem się malować - wiedziałam, że będę mogła wyrzucić do śmieci.
Szybko jednak okazało się, że bardzo się z tym linerem polubiłam. 

Wszystko zaczęło się od widocznego na zdjęciu Fabolous Glam. Schowany w środku pędzelek, był cieniutki i bardzo wygodnie i szybko malowało się nim kreskę. Obecnie Fabolous Glam zastąpiony został Studio Lash - czyli linerem z gąbeczką. 

Dlaczego piszę o dwóch wersjach w jednym poście? Ponieważ jeśli chodzi o konsystencję kosmetyku i jego trwałość - mówimy tu ciągle o tym samym. Wiem, że niektóre osoby na wizażu krytykują wersję z gąbeczką. Ja nie widzę większej różnicy, która wpływałaby na aplikację, w tym też na regulowanie grubości krechy. Ciągle mogę malować kreskę szybko i dokładnie. Co więcej, taka kreska jest stanie utrzymać się na oku przez parę godzin. 

Minusy?

A są! Niestety jeśli na końcu oka robię sobie wywyjańce, mogę się spodziewać, że zetrą się one po jakiś 5, 6 godzinach. Nie wiem, czy to ja coś tam trę od czasu do czasu, czy kreska sama ściera się na bardziej tłustym fragmencie skóry...  A szkoda, bo wtedy mogę się pożegnać z kocimi oczami :)

Czy bym kupiła liner ponownie?

Gdyby nie to, że teraz będę się wozić z pędzelkiem - to tak. Cena, czyli około 8 złotych i jakość jak najbardziej zachęcają. Produkt ten starczył mi spokojnie na pół roku, dopiero potem zaczął mi podsychać. 

A czym Wy malujecie krechy na oczach?



sobota, 1 grudnia 2012

Puder bambusowy BU

Ok, Ameryki tym postem nie odkryje. Większość go zna, ale ja muszę mieć czyste sumienie i po zdenkowaniu opakowania chcę Wam powiedzieć parę słów na temat sławnego już pudru z Biochemii Urody.

Dawno dawno temu... czyli na poprzednią gwiazdkę poprosiłam mikołaja o kosmetyki z BU. Najbardziej byłam ciekawa pudru. Pierwsze wrażenia nie były najlepsze. 

Po pierwsze: opakowanie. Puder przywędrował do mnie w plastikowym słoiczku. No co to ma być?! Nie byłam na to przygotowana, nie miałam też do czego przesypać pudru. A że jestem z natury leniwa przez cały okres użytkowania nie znalazłam zastępstwa dla słoiczka. No nic. W końcu to nie jest najważniejsze.

Po drugie: Boże zachciało mi się białego proszku. Równie dobrze mogłabym nałożyć mąkę ziemniaczaną na gębę. Jakby mi straszenia moim kolorem ściany na twarzy brakowało i chciałabym to podkręcić wyglądając jak narzeczona Frankensteina.

W każdym razie, przyszło co do czego i okazało się, że jedynie niepotrzebnie marudzę. Ok, opakowanie opakowaniem, ale działanie... To już inna bajka. Puder nie bieli, nie zapycha i jest moim KWC. W przeciwieństwie do innych pudrów, w tym przypadku wiem co nakładam na twarz i nie jest to połowa tablicy Mendelejewa. Do tego puder nie tworzy nam zupełnie płaskiego matu na twarzy. Buzia z nim wygląda po prostu świeżo i dobrze.

No ok, a jak z trwałością? Jako posiadaczka skóry suchej muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Wiem wiem nie mam tyle problemu co posiadaczki skóry tłustej. Mimo to lubię wiedzieć, że nigdzie się nie świecę po paru godzinach. I tak właśnie jest z tym pudrem. Zabawa w pierwsze poprawki i pudrowanie noska jak stara pudernica zaczyna się dopiero po około 10 godzinach. I nie jest to tapetowanie i szpachlowanie, a jedynie drobne przypudrowanie lub ściągnięcie nadmiaru sebum na nosie i okolicach przy użyciu chusteczek matujących.

Przyznaję, że jestem zadowolona, nawet  bardzo. Dlatego właśnie zdecydowałam się kolejne opakowanie. Na całe szczęście teraz puder przysyłają w normalnym opakowaniu :) Ok, nadal wygląda ono dość tandetnie i plastikowo, ale przecież i tak nie latam z tym pudrem po mieście.
Na koniec jeszcze słowo o wydajności. Puder starczył mi na 10 miesięcy. Być może starczyłby na dłużej, ale ja jako zdolne dziecię chyba z milion razy potrąciłam opakowanie i przynajmniej połowa pudru miała styczność z podłogą, a nie mogą twarzą. W przeciwieństwie do tego co robi z twarzą - puder podłogę bieli.

niedziela, 25 listopada 2012

Chaos, szleństwa i powroty

Przyznaję się bez bicia: zaginęłam w akcji. Nie, nie zwiałam z kosmetykami, które dostałam na spotkaniu blogerek i nie stwierdziłam, że już mi wystarczy tego wszystkiego. Jak wiadomo kobiecie zawsze mało mało mało :)

Swoją nieobecność tłumaczę nadmiarem wrażeń. Nie, nie roboty, bo wszystko co robiłam ciężko nazwać pracą jeśli jest przyjemnością.
Ostatnie dwa tygodnie minęły mi w szalonym tempie. Dostałam pracę, która mnie cieszy i jak na razie kręci, byłam na spotkaniu warszawskich blogerek, zorganizowałam urodziny, zrobiłam sobie krzywdę na treningu (ale żyję i jestem cała :)), a w międzyczasie próbowałam walczyć o resztki czasu na spotkania z ludźmi. O wolne i pisanie było ciężko, za to miałam parę chwil, żeby śledzić Wasze wpisy (chociaż jeszcze nadrabiam!). Podsumowując żyję i mam się dobrze.

O IV Spotkaniu Warszawskich Blogerek nie muszę chyba opowiadać. Jestem pewnie jedną z ostatnich osób, która o tym pisze. Dlatego, nie powtarzając zdjęć i opisów, w telegraficznym skrócie powiem że:
- organizatorki -Karotka z Charlotte's Wonderland, Kasia z Gray maluje oraz Sylwia z Lacquer Maniacs- dały czadu! Miejsce, żarcie, ludzie i kosmetyczne prezenty były wspaniałe;
- spotkanie niesamowicie pozytywnie nastroiło mnie do świąt - wyciągając niespodzianki z toreb wyglądałyśmy jak małe dzieci ciekawe co tym razem Święty Mikołaj nam przyniósł;
- taka ilość osób spowodowała, że ciężko było porozmawiać z każdym. Myślę jednak, że każda z nas zawarła parę fajnych znajomości(ja tam uważam, że nasz koniec stołu wymiatał!);
- największe wrażenie zrobiły na mnie przedstawicielki firm Bandi i Clarena. W pierwszym przypadku miałam możliwość powiedzenia jaki mam rodzaj skóry i z czym się borykam, po czym dobrano mi krem odpowiadający potrzebom mojej skóry. W przypadku Clareny - czekały na nas już spersonalizowane paczuszki - w tym przypadku też dobrano mi kosmetyk i przyznaję, że krem który dostałam czeka już niecierpliwie na swoją kolej;
- prezentacje firm były krótkie i rzeczowe, dzięki nim mogłyśmy się dowiedzieć czego spodziewać się w paczuszkach i co jest do czego. Dodatkowo istniała możliwość podpytania się o produkty danej marki;
- na sam koniec o ludziach: wspaniale było zobaczyć dziewczyny na żywo. Niektóre kojarzę ze zdjęć na blogach, inne kojarzyłam jedynie z opisów. Spotkanie Was spowodowało, że teraz jeszcze z większą ochotą będę zaglądać na blogi! Teraz nie jesteście dla mnie zbiorem postów, a realnymi fajnymi babeczkami z którymi można napić się piwa lub postękać, że ma się kaca :)

Tutaj możecie zerknąć co mi się trafiło :)

 
Pewnie nie będę szczególnie odkrywcza, jeśli powiem, że możecie spodziewać się za jakiś czas serii wpisów na blogach o tym samym, wszystkie wszystko będziemy dzielnie testować. Ale żeby nie było nudno myślę, że dołączy tutaj parę innych recenzji - chodzi mi o kosmetyki jakie dostałam na urodziny. Tak tak, nadszedł ten dzień - ćwierć wieku minęło wczoraj! 
MissEs jako przedstawicielka babskiego grona, a także konsultant merytoryczny wspierający zespół panów zadbała, abym dostała parę nowych cieszących mnie rzeczy, o których już niedługo pewnie coś napiszę. Teraz mogę zdradzić, że po x czasu wreszcie przestałam być kobietą, która ma 1, słownie jeden pędzel do makijażu :)

A w nagrodę za wytrwanie mojej pisaniny zostawiam Was z innym prezentem (swoją drogą świetnym pomysłem na przykład na święta) czyli panią sową. Pani sowa wygląda jak pluszak-poduszeczka, przy czym napełniona jest lawendą. Sama z siebie pachnie wspaniale, ale to nie wszystko. Taką sowę możemy wsadzić na chwilę do mikrofalówki podgrzać :) Czy to nie urocze?

Ta sowa uświadomiła mi, że jednak jestem strasznym dzieciakiem :)


niedziela, 11 listopada 2012

Pożegnanie z Konjac

W jednym z moich pierwszych postów napisałam o gąbce Konjac : Klik. Niestety jej żywot dobiegł końca... Gąbka kiedyś bielutka i porządnie wyglądająca, po paru miesiącach wyglądana szarą i brudną.

PRZED:

PO: 

Jak widać gąbka jest bura. Trudno się dziwić, używałam ją prawie codziennie. Nawet dokładne mycie nie uratowało jej przed utratą białego koloru. Można by się zastanawiać, czy gąbka nie jest po prostu jednym wielkim siedliskiem bakterii. 

No nic, mówi się trudno. Postanowiłam więc zamienić Konjac na zwykłe gąbki do mycia z Rossmanna (jedna z nich na zdjęciu). Gąbki dostajemy 2 za około 5 złotych. Są tanie i na bank łatwej się je myje niż Konjac (a o ile są tańsze :)).Gąbki są twarde,ale po zetknięciu z wodą stają się miękkie i delikatnie zmywają makijaż i maseczki. Nie sądzę, aby były bardzo trwałe, ale w sumie to tylko wydany piątak, więc płakać nie będę.

A Wy czego teraz używacie przy zmywaniu makijażu? Możecie coś polecić?



wtorek, 6 listopada 2012

London's calling

Trochę mnie wcięło ostatnio. Już wyjaśniam i się tłumaczę - poleciałam do Londynu. Tak więc zwiedzałam, zwiedzałam, zwiedzałam i przysięgam, po tym jak dowiedziałam się, że pierwszego dnia przeszliśmy ponad 20 kilometrów, a potem wynik wcale nie spadał, oficjalnie sobie powiedziałam, że na najbliższy miesiąc robię sobie bana na spacery. Przechodzenie dzień w dzień tyle kilometrów spowodowało, że nie czuję już nóg, a mój kręgosłup mnie nienawidzi.

Londyn Londynem, ale co Wam o wycieczkach będę opowiadać. Powiem o zdobyczach, które wcale nie są takie wielkie, czy niesamowite.Wybrałam po prostu to, co mnie zainteresowało i wpadło w moje łapy.

Na pierwszy ogień poszły gazety. Przysięgam, wykupiłam pół okolicy polując na dodatki :)


W Marie Claire dodatkiem był krem L'occitane. Nigdy nie testowałam, ale nasłuchałam się na jego temat tyle dobrego, że musiałam go zdobyć (pojemność 12 ml - z gazetą za 3.70)

W In style natomiast można znaleźć Benetint Benefita ( 4 ml z gazetą za 3.80).
 
Ale, ale! In Style zaskoczył mnie czymś jeszcze. Opakowanie było przerwane, a w gazecie znajdowała się jeszcze odżywka  Dove o pojemności 50 ml. Podając gazetę sprzedawcy powiedziałam, że gazeta jest przerwana i nie wiem jak to wygląda z dodatkami, jednak on tylko machnął na to ręką. Stałam się dzięki temu posiadaczką odżywki z jakiejś innej gazety jak się później okazało :) 
Trafiłam też na parę kosmetyków w Primarku, gdzie oczywiście nie mogłam powstrzymać swojego portfela przed odchudzaniem. Wybór padł na czerwony flamaster do ust i lakiery do paznokci. Trafiłam też na opakowanie rzeczy na kosmetyki. Zestaw buteleczek i pudełeczek kosztował jedynie funciaka. Widział ktoś coś takiego w takiej cenie u nas?
 

Trafiłam także na bezbarwną pomadkę z Palmer's, która czekała na mnie w Bootsie. Uratowała mi ona usta kiedy okazało się, że nie wzięłam nic do ust na wyjazd. 


 I czas na ostatniego z ostatnich. Kiedy miałam już tylko 5 funtów w kieszeni stwierdziłam, że w moim podręcznym zmieści się jeszcze jakiś płyn. W Superdrug wrzuciłam do koszyka Miracle Concentrate czyli olejek do włosów z VO5. Zauroczyła mnie buteleczka z pipetką. Ehh jestem łatwa, lecę na opakowania.


To tyle. I tak dużo jak na mnie. To był pierwszy wyjazd, gdzie na 5 dni spakowałam jedynie jedną bluzkę i parę spodni na zmianę z nadzieją, że się obkupię. Do tej pory ciężko mi uwierzyć, że udało mi się połączyć zwiedzanie z zakupami.

Tyle na dziś. Koniec pisania, czas nadrobić czytanie Waszych blogów :)

piątek, 26 października 2012

Akcja! zapuszczanie włosów!

Może niektóre z Was już po tytule wiedzą dokładnie o co chodzi. Jeśli nie to już informuję: na blogu frombodytohair pojawił się post o akcji zapuszczania włosów. 

Warunkiem wzięcia udziału jest przesłanie zdjęcia ukazującego długość włosów do właścicielki bloga do dnia 1 listopada. Akcja będzie trwała od 1 listopada do 31 stycznia 2013. Można w trakcie zapuszczania stosować absolutnie wszystkie chwyty - picie pokrzywy, skrzypu, branie suplementów, stosowanie wcierek - co Wam tylko do głowy wpadnie :)

Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby picie tego wszystkiego (no może bez picia wcierki :P) w jakikolwiek sposób może wpłynąć na szybkość z jaką rosną mi włosy, ale nie jest to też coś co może mi zaszkodzić więc czemu nie. Fajnie będzie móc porównać efekt przed i po.

26.10.2012 - pasmo kontrolne 46 cm
Czy bierzecie udział w akcji? Może macie ochotę się skusić?

czwartek, 18 października 2012

LENię się

No ładnie.

Patrząc na dziewczyny pijące siemię lniane nie tyle dla zdrowotności co dla lepszego porostu włosów pomyślałam pffffff..... Co jak co, ale zabawy w jedzenie drożdży, branie suplementów, picie żelatyny zdecydowanie nie są dla mnie.

Nie było dla mnie przynajmniej do czasu wizyty u lekarza... Wreszcie po trzech tygodniach kasłania jak gruźlik poszłam do lekarza. Pierwsze zalecenie brzmiało: ma pani pić kleik z siemienia lnianego, żeby oblepić i nawilżyć wszystko od środka. No więc jazda. Od wczoraj i ja się :LENię. Jako, że w aptece dorwałam od razu zmielone ziarna w promocji 2 za 1, pomyślałam co mi tam. Zobaczymy czy to działa. Szczerze mówiąc nie sądzę, żebym miała po tym włosy jak hollywoodzka gwiazda, ale jeśli ma to wpłynąć na przykład na stan mojej cery czy paznokci to ja się nie obrażę. 

Swoją drogą: rozmawiając z kolegą na ten temat usłyszałam pytanie, co ostatnio jadłam, że teraz muszę się leczyć:) Cenna uwaga, już teraz wiem do czego jeszcze może przydać ten kleik :) 

 

Pytanie na koniec: czy któraś z Was brała udział w akcji, która pojawiła się jakiś czas temu na blogach? Piłyście siemię lniane?
A może robicie z niego maseczki?

wtorek, 9 października 2012

Odżywiamy: Marion - Natura silk

źródło
Od jakiegoś roku ciągnie mnie na basen. Raz w tygodniu śmigam poudawać, że świetny ze mnie pływak (a często i tak kończy się na plotach i siedzeniu w jacuzzi). Wszystko byłoby piękne ładne, gdyby nie to jak basen potrafi działać na włosy.  

Basen basenem, ale wiadomo później pod prysznicem - jest mycie to i powinna być odżywka. Tylko jak tu siedzieć z odżywką na głowie kiedy czas mi się kończy? Wiem, są ekspresowe maski, ale jakoś boję się czym mogą być napakowane, Stwierdziłam, że czas na psikando. Wybór padł na Marion - błyskawiczną odżywkę do włosów  łamliwych i z rozdwojonymi końcówkami. Przyznaję się, kusiła mnie wersja malinowa o której trąbicie na blogach, niestety na moim warszawskim zadupiu nie można trafić na takie produkty. Wzięłam co było w Naturze, ale nie żałuję. 

Odżywka ma lekką i przyjemną dla włosa formułę. Myślałam, że będę musiała mocno uważać przy moich włosach z aplikacją, bo istnieje ryzyko, że przedawkuję i będę wyglądała jak tłusta zmokła kura. NaaA! Wcale nie! Nic się takiego nie dzieje. Plus dla Marion! Włosy nie są obciążone, a i dają się rozczesać bez tragedii. Stoję na stanowisku, że taka odżywka nie pobije klasycznej jeśli chodzi o rozczesywanie włosów, ale nie jest źle.

No i najlepsze - zapach. Jest słodko owocowy. Kojarzy mi się z zapachem brzoskwiń z puszki... z dodatkiem bitej śmietany (nie, serio nie wiem skąd wzięła się ta bita śmietana). Warto jednak dodać, że zapach nie utrzymuje się długo, ale to dobrze, bo jeszcze inni zaczęliby jeść mi włosy...

Ok było o plusach, czas na minusy. Niestety niestety ideałów nie ma. U mnie nawaliło opakowanie. Nie wiem czy trafiłam na felerną sztukę, czy z innymi też tak jest, ale u  mnie odżywka przecieka przez atomizer. Fakt nic się nie dzieje, jeśli trzymamy wszystko non stop w pozycji pionowej, ale ja kupiłam odżywkę z założeniem noszenia jej w różne miejsca. A w torbie wiadomo co się dzieje podczas podróży - jest odżywka jest impreza. 

Czy kupię produkt ponownie? Pewnie tak, chociaż może w innej wersji. W końcu o to chodzi, żeby testować testować testować :) 

Cena: ok. 8 zł/150 ml

poniedziałek, 1 października 2012

Czas na tran

źródło
Za oknem coraz bardziej szaro i zimno. Wystarczył moment, abym się przeziębiła. To przypomniało mi, czego brakuje w domu: tranu.

Wiem, że inwestujecie w różne suplementy. Czasem jest to coś ze skrzypem, czasem z pokrzywą, innym razem z drożdżami. A ja uważam, że to wszystko przebija właśnie tran.

Tran stanowi dla mnie idealne połączenie dwóch funkcji: z jednej strony wzmacnia moją odporność z którą nie jest najlepiej, a po drugie dba o mój wygląd. Mamy tutaj same najpotrzebniejsze rzeczy: kwasy tłuszczowe Omega-3 (moja sucha cera je kocha!), witaminę A, witaminę D i trochę witaminy E. 

Mała popularność tranu wynika niestety z kiepskich skojarzeń z nim związanych. Może niektóre z Was były karmione w dzieciństwie paskudnym płynnym tranem, którego nie dało się przełknąć, a do tego po nim odbijało się rybą. Fuj. 

źródło
Ale ale! Teraz nie musimy obawiać się, że z niesmaku twarz wykrzywi nam się o 180 stopni, a nasz oddech powali połowę ludu w metrze. Mamy tyle wspaniałych rozwiązań! Trany smakowe, czy te w kapsułkach... Sama mogę polecić na przykład tran Moller's. Firma ma duży wybór tranów o różnych smakach. Ja w zeszłym roku wybrałam ten dla dzieci :) Nie jest najtańszym tranem na rynku, ale za to pachnie jak guma balonowa i nie ma paskudnego smaku. 

Jeśli jednak nie możecie znieść myśli o piciu tranu nic straconego. Możecie wybrać tran w kapsułkach. Wystarczy połknąć jedną rano i problem z głowy!

Ja w tym roku zdecydowałam się na kupienie opakowania tranu APTEO. Mam tam 120 kapsułek, co oznacza, że starczy mi do końca stycznia. Jak dla mnie bomba. I pomyśleć, że zapłaciłam za niego około 14 złotych. 


Tran jest chyba jednym z najprostszych i najlepszych suplementów na jakie możemy się zdecydować! 

sobota, 29 września 2012

Green Pharmacy - Balsam z pokrzywy

Ostatnio Wam opowiadałam o swoich testach kosmetyków do włosów otrzymanych dzięki portalowi Uroda i Zdrowie. Teraz czas, żeby spowiadać się z Balsamu do włosów zniszczonych, łamliwych i osłabionych. 
Swojego czasu dużo eksperymentowałam z włosami. Częste farbowanie spowodowało, że włosy są jakie są. Ok, nie jest najgorzej, jednak to nie jest ta sama kondycha co kiedyś. Wiecie, że teraz wracam do swojego koloru więc muszę maksymalnie dbać o to co mi odrasta. Chce mieć znowu zdrowiuśkie włosiska. 

Jak spisał się Balsam?
Jak dla mnie balsam daje radę. Włosy po nim są miękkie (faktycznie milsze w dotyku niż jeszcze 2-3 miesiące temu) i dobrze się rozczesują. Lubię go używać, kiedy decyduję się na długą kąpiel i przesiadywanie w wannie. Nakładam go wtedy sporą warstwą i czekam, aż zacznie działać. 
Zdecydowanym plusem jest dla mnie to, że jest to balsam z pokrzywą. Lubię kosmetyki z pokrzywą, skrzypem polnym i czarną rzepą. Bywa, że takie kosmetyki mają charakterystyczny zapach, jednak w tym przypadku nic takiego nie zauważyłam (albo już się przyzwyczaiłam). 

Nie będę Wam mówić, że ten Balsam działa cuda, że wyrośnie Wam po nim burza loków, że efekt będzie lepszy niż u fryzjera. Ale prawda jest taka, że o żadnym kosmetyku Wam tak nie powiem. 

Balsam jest lekki, szybko się zmywa i nie obciąża mi włosów. I to mi pasuje. 

Czy są jakieś minusy?
Myślę, że producent mógłby pomyśleć o grubszym plastiku przy produkcji butelki. Opakowanie jest dla mnie trochę za słabe. Nawet szampon z GP ma lepsze opakowanie. To jest dla mnie zbyt yyy giętkie? 
I jeszcze jedna rzecz: nie wiem gdzie umieścić balsam na liście kosmetyków - nie jest to odżywka, a nie jest to też maska - więc kiedy go stosować? Kiedy mam mało czasu inwestuję w odżywkę. Kiedy mam dużo czasu w maskę. Więc kiedy używać balsamu? Trzeba wziąć pod uwagę, że producent zaleca trzymanie go na włosach  5-10 minut - to wymusza konieczność poświęcenia chwili.

Testowałyście? Jakie są Wasze odczucia?

niedziela, 23 września 2012

Inspiracje - Czas honoru: Fryzura Leny

Już po mnie. Totalnie mnie wciągnęło. Nie ma mnie dla świata. Wszystko przez Czas honoru, który zaczęłam namiętnie oglądać. W ciągu 3 tygodni obejrzałam wszystkie serie i z niecierpliwością czekam na nowe odcinki. Sama nie wierzyłam, że serial polskiej produkcji będzie potrafił mnie tak wciągnąć. Ale przecież nie przyszłam do Was z recenzją (chociaż serial gorąco polecam!), a z fryzurą.

Serial jest dopracowany w każdym detalu, nie mogło więc zabraknąć odpowiednich dla lat czterdziestych strojów i upięć włosów. Ja zakochałam się w fryzurze Leny Sajkowskiej, granej przez Agnieszkę Więdłochę.
Źródło
Źródło
Co z tego wyszło? W sumie nie do końca wiem z której strony ugryźć fryzurę Leny. Wykombinowałam to na własny sposób. Zostało mi tylko popracowanie nad nisko upiętym kokiem. Na chwilę obecną włosy, które mi zostają zbieram gumką w niskiego kucyka.




Czy czasami oglądając filmy/seriale macie ochotę powtórzyć to, co zobaczycie u bohaterek? Macie coś wartego polecenia?

wtorek, 18 września 2012

Green Pharmacy - czas na szampon!

Wiem, że zwlekałam z recenzjami produktów, które dostałam do testowania po zarejestrowaniu się na portalu Uroda i Zdrowie Chciałam je po prostu porządnie sprawdzić. Niestety tak jak jeszcze jest za wcześnie na recenzję olejku łopianowego z papryczką, tak myślę że spokojnie mogę Wam opowiedzieć o szamponie.

Na początku pomyślałam sobie -  boże i co ja mam napisać? Szampon to szampon, przecież nie jest to żaden specjalistyczny produkt z apteki, więc o czym się będę produkować. O dziwo jest o czym. Więc startujemy!

Tu macie listę produktów, które dostałam: klik. W pudełku z kosmetykami do włosów znalazłam między innymi szampon do włosów normalnych i przetłuszczających się z nagietkiem lekarskim.

Co mogę powiedzieć o szamponie? Jak dla mnie spisuje się dobrze. Używam go naprzemiennie z płynem do mycia Babydream. I chyba muszę przyznać, że trochę mnie ratuje. Dlaczego? Okazało się, że żel Babydream bardzo wysusza mi skórę. Jeszcze nie jestem tego pewna w 100%, dlatego nie przerywam stosowania, jednak podejrzewam, że to on stoi za wysuszeniem skóry twarzy. Niestety zauważyłam też szybsze przetłuszczanie się włosów i myślę, że to właśnie żel, który miał być do wszystkiego jest do....

No dobra teraz pytanie: dlaczego szampon mnie ratuje? Bo w miarę ogarnia burdel, który wyrządziłam sobie na głowie. Kiedy go używam, włosy wyglądają porządnie przez 2-3 dni. Po Babydream mam jedynie jeden dzień spokoju. Duża różnica.

Szampon mocno się pieni i nie pachnie jakoś szczególnie co dla mnie jest jego zaletą. Jednak to co najbardziej mi jednak pasuje to gęsta konsystencja. Denerwują mnie szampony, które przelewają się przez palce i trzeba je łowić z wanny. Tutaj mamy wydajnego gęścioszka, który wypluwa się ładnie z butelki :) Aaaa i jeszcze jedna ważna rzecz! Nareszcie mam coś, co ładnie zmywa mi oleje z głowy. Nie ma nic gorszego niż mieć prawie wysuszone włosy, po czym zauważyć, że nie zmyłam do końca oleju. To akurat doprowadza mnie do szału i to w takim stopniu, że mało brakuje mi, aby zamienić się w Hulka :)

No dobra były plusy. Czy są minusy?
Szerze mówiąc w tym przypadku nie mam na co narzekać. Szampon to nie krem do buzi, nie wymagam od niego odmładzania. Wymagam by zmywał i nie obciążał mi włosów. Tak jest. Szkoda tylko, że butelka jest w wersji 350 ml. Przydałaby się większa - rodzinna wersja. Mając w domu czterech czyściochów lubimy kupować wszystko w wersji XXL.

Czy zainwestuję ponownie? Możliwe. Chociaż jak na razie bardziej kręci mnie eliksir do włosów z GP (no właśnie, ktoś testował już?).

 Skład: Aqua (Purified water), Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Cocamide DEA, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Polyquaternium-10, Chamomilla Recutita Extract, Parfum, Citric Acid, Methylisothiazolinone, Propylene Glycol, Diazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, CI 19140.

niedziela, 16 września 2012

Ciach Ciach


Jestem typem osoby, która podejmuje decyzje pod wpływem impulsu. Nie, żeby to były rzeczy nieprzemyślane. Po prostu potrzebuję tego czegoś, aby w końcu zacząć działać. Tak właśnie było wczoraj. Jadąc z mamą samochodem zauważyłam zakład fryzjerski. Myślę - kompletna rudera, przedpotopowe fryzjerki... to może się udać :)

Ja wiem, to brzmi dziwnie, ale prawda jest taka, że chciałam jedynie podciąć końcówki. Praktycznie niewidoczna rzecz. Nie wymagająca większej filozofii. Dlatego pomyślałam - po co mi drogi salon, gdzie zapłacę miliony monet,a fryzjer stylista zrealizuje swoją szaloną wizję...

Ten stary szyld, stary salon i jeszcze starsze fryzjerki zupełnie mnie rozbroiły. Nie dość, że były przesympatyczne, wzięły od nas grosze, pozwoliły wejść mi i mamie mimo, że byłyśmy z psem (mówiłam, że wizyta u fryzjera była impulsem, a wtedy właśnie wracałyśmy od weterynarza) to jeszcze dokładnie nas wysłuchały i zrealizowały nasze prośby.

Moje wymagania? Poprosiłam o ścięcie tego co się rozdwaja i delikatne wycieniowanie. Praktycznie zero zmiany. I na całe szczęście mam to co widać.

Wcześniej włosy sięgały mi odrobinę za stanik, teraz kończą się na jego wysokości. Wiem, że powinnam ściąć więcej (ponieważ dążę do tego, żeby mieć już tylko zdrowe, niepofarbowane wcześniej włosy), ale jest ok. Przynajmniej na teraz.

No i najważniejsza rzecz. Końcówki. Nareszcie czuję, że mam gładkie końce, a nie wysuszone siano szorstkie w dotyku.



wtorek, 11 września 2012

Wspomnienie weekendu

Zdarzają mi się leniwe soboty i niedziele. Lubię wtedy długo pić poranną kawę i wcale nie mam ochoty na zwykłe śniadanie. Wtedy ratuje mnie bananowy koktajl. Jest on łatwy i bardzo pożywny. Nie potrzebuję nic więcej.
Jak zrobić takie pyszności?
Wystarczy nam blender do którego wrzucamy:
- pokrojonego banana
- serek waniliowy
-odrobinkę mleka (dzięki temu koktajl jest bardziej rozwodniony i można go pić przez rurkę)
- miód i cynamon wedle uznania
koniec.
Proste? Proste.



niedziela, 9 września 2012

Na sportowo

Dziś czas na coś z zupełnie innej beczki, czyli zakup sportowy. Sport pełni bardzo ważną funkcję w moim życiu. Nie chodzi mi tylko o dbanie o formę (czy to nie oczywiste?), ale też znajomości które dzięki niemu mam, czy po prostu przyjemną atmosferę towarzyszącą zajęciom fizycznym. 

Nie wiem czemu, ale mimo tego, że regularnie trenuję, dopiero teraz zdecydowałam się za zakup lepszych butów. Zazwyczaj starczyły mi szmaciaki. Wyjątkowo postanowiłam zainwestować w co innego.  I cieszy mnie to, bo już teraz wiem, że była do dobra decyzja. Buty dobrze leżą, są wygodne i praktycznie ich nie czuję. 

Wybór padł na Pumiaki dorwane w promocji za 89 złotych. Co mnie cieszy to nie tylko cena, ale też fakt, że Puma zmienia politykę i moje buty zostały zapakowane nie w standardowe pudło, ale w eko-torbę, która przyda mi się do noszenia butów na treningi.






Ok, można powiedzieć, że nie są super zgrabne czy super piękne, ale:
a) serio? zgrabne buty w rozmiarze 41? i tak nic nie ukryje że mam kajaki zamiast stóp
b) na wyprzedażach mamy ograniczony wybór, a ja nie lubię łazić po sklepach i z nerwów zaczynam się robić agresywna
c) w sumie nie idę na wybieg więc mam to gdzieś :)

A jak to wygląda u Was? Inwestujecie w oryginalne stroje i buty na treningi? Czy firmówki przeznaczone do sportu są lepsze niż ciuchy no-name?