niedziela, 29 września 2013

DIY plasterki na nos

 
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię gotowe produkty. Nie jara mnie robienie domowych maseczek, czy biżuterii. Jest jednak taka rzecz, którą często robię sama. To supertajna (do dziś:) mikstura, która z powodzeniem zastępuje plasterki na nos. Plasterki niestety obecnie są dostępnie w niewielu miejscach, a ich cena nie jest zachęcająca.
 
Jeśli tęsknicie ja nosem wyczyszczonym z wągrów oraz włosków polecam.
 
Dodam, że jest to ciekawy sposób na wykorzystanie żelatyny, złaszcza jeśli kiedyś kupiłyście ją do laminowania włosów i tak jak w moi przypadku nic z tego nie wyszło (KLIK).
 
Do wykonania plasterków domowym sposobem potrzebne są nam tylko dwa składniki:
- żelatyna
- mleko
 
Instrukcja wykonania:
 
1. Na spodeczek/miseczkę wysypujemy łyżeczkę żelatyny.
 


2. Dodajemy łyżeczkę mleka.

 
 3. Mieszamy składniki. Konsystencja powinna być grudkowata tak jak na poniższym zdjęciu.


4. Wkładamy talerzyk do mikrofalówki na 10 sekund.

 
5. Po wyjęciu talerzyka z mikrofalówki odczekujemy chwilę, ponieważ glutek który nam wyszedł będzie dosyć gorący i mógłby poparzyć nam skórę. Wystarczy odczekać około pół minuty
 
6. To co nam wyszło nakładamy na nos. Można to zrobić palcami. Zalecam nie nakładanie zbyt cienkiej/grubej warstwy. Cienka będzie potem ciężka do zerwania, gruba będzie schnąć wieczność.
 
7. Odczekujemy 5-10 minut. Kiedy już poczujemy, że wszystko wyschło, możemy powoli zacząć zrywanie.
 
Substancja jest śmierdząca, ale według mnie warto ją wypróbować. Po jej zrobieniu nie sądzę, abym kiedykolwiek miała potrzebę zakupić plasterki do oczyszczania nosa.
 
Oszczędziłam Wam zdjęcia po zrywaniu plasterka :) Możecie się jednak na swoim spodziewać wągrów i włosków.

Dla osiągnięcia lepszego efektu warto wcześniej wykonać parówkę, aby wszystkie pory się otworzyły,  a zanieczyszczenia łatwiej wyszły.
 
Próbowałyście już takiej metody oczyszczania? Dajcie znać, czy jesteście chętne to wypróbować i co z tego wyszło :)

sobota, 14 września 2013

Po same końce!

 Dbanie o długie włosy to jakaś katastrofa :) Mam wrażenie, że mimo iż chce mieć coraz dłuższe włosy, coraz ciężej mi o nie dbać. Nie mam czasu na olejowanie, noszenie masek na głowie godzinami czy nawet poranne rozczesywanie (niech żyją szybkie koki!). Jako proLeń lubię szybkie i wygodne rozwiązania.
 
Jednym z takich rozwiązań jest dla mnie jedwab do włosów. Odrobina dobrego produktu powoduje, że puch na końcówkach jest kontrolowany, a ja nie muszę suszyć i układać włosów, żeby wszystko wyglądało na tyle, aby nie było wstydu pojawić się wśród ludzi.
 
I wszystko byłoby pięknie ładnie gdyby nie to, że produkt produktowi nie równy. Niestety pamiętam jak pierwszy raz trafiłam na jedwab i bardzo się rozczarowałam. Był to Biosilk, który był wydajny, ale przez to nie mogłam się go szybko pozbyć.. a szkoda bo u mnie w ogóle się nie sprawdzał. Dlatego kiedy kolejny raz trafiłam na jedwab, byłam negatywnie nastawiona. Na szczęście szybko
zmieniłam zdanie.

 
Na spotkaniu blogerek zupełnie przypadkiem wpadł w moje ręce Jedwab w płynie od Green Pharmacy. Już miałam go oddać komuś kiedy stwierdziłam, że w sumie mogę dać mu jedną szansę... i zaczęło się.

Jedwab jest przyjemny w użytkowaniu. Ma wygodnie opakowanie z pompką, które bardzo ułatwia aplikację. Nic się nie brudzi i nic nie wylewa, lubię to! Bez problemu można wrzucić buteleczkę do plecaka i śmigać na basen nie bojąc się, że coś się wyleje.
 
Na włosach produkt spisuje się świetnie. Nie obciąża, a na końcówkach nie widać śladów po aplikacji. Wszystko szybko się wchłania. Jedynym minusem jest konieczność umycia dłoni po nałożeniu jedwabiu. Niestety bez tego produkt zostawi nam lekko tłustawą warstwę na palcach.
 
No i największy plus - pachnie jak guma balonowa! Uwielbiam ten zapach. Dzięki niemu sięgam po buteleczkę z przyjemnością. Mam słabość do ładnie pachnących produktów :)
 
Myślę, że jedwab od Green Pharmacy na stałe zagości w mojej kosmetyczce. Jest to jeden z tych produktów które za małą cenę potrafią zdziałać wiele.